Kiedy przeglądamy archiwalne fotografie z Japonii i Korei z lat 1870–1930, często przeżywamy zdziwienie: ludzie, których dziś kojarzymy z bardzo jasną cerą, mają twarze ciemne, czasem wręcz hebanowe. Zwłaszcza koreańscy chłopi na zdjęciach sprzed 100–130 lat wyglądają, jakby pochodzili z zupełnie innego kontynentu, a to po prostu efekt brutalnych warunków życia, dymu, słońca i… ograniczeń ówczesnej fotografii. Wszystko da się wyjaśnić i to bez sięgania po teorie spiskowe.

1. Chłop = opalony na ciemno
W XIX-wiecznej Korei i Japonii 80–90% społeczeństwa stanowili chłopi. Pracowali od świtu do zmierzchu w polu, najczęściej przy uprawie ryżu – czyli godzinami stali po kostki w wodzie, pod gołym słońcem, bez kapeluszy z prawdziwego zdarzenia i oczywiście bez kremów z filtrem, które wynaleziono dopiero w drugiej połowie XX wieku. W Korei chłop często nosił tylko słomiany kapelusz z wielkimi dziurami albo wcale – twarz i kark dostawały pełną dawkę UV przez całe życie. Po 30–40 latach takiej „terapii” skóra stawała się ciemnobrązowa, wysuszona i spękana. Elita (koreańscy yangbanowie, japońscy samuraje czy mieszczanie) wyglądała zupełnie inaczej – bo nie uprawiała ryżu i spędzała więcej czasu w cieniu.

2. Ondol – domowa wędzarnia ludzi (głównie w Korei)
To jest czynnik, o którym prawie nikt na Zachodzie nie słyszał, a który w Korei jest dobrze udokumentowany.
Tradycyjny koreański system ogrzewania podłogowego (ondol) działał tak: pod paliło się drewnem, dym przechodził kanałami i wychodził kominem… teoretycznie. W praktyce w chłopskich chatach kanały szybko się zatykały, kominy były za niskie, a zimą palono non-stop przez 5–6 miesięcy. Efekt? Cała izba wypełniała się dymem i sadzą. Ludzie żyli w czymś na kształt wędzarni. Sadza osiadała w porach skóry, a związki smoliste z dymu drzewnego nadawały cerze trwały, szarobrązowy odcień. Archeolodzy w Korei znajdują dziś w starych domach centymetrowe warstwy sadzy na belkach – dokładnie tej samej, która osiadała na twarzach mieszkańców. Po 20–30 latach mieszkania w takim „dymnym SPA” twarz robiła się naprawdę bardzo ciemna. Kobiety i dzieci też – bo wszyscy siedzieli przy palenisku.
W Japonii było lepiej – tam domy miały otwarte paleniska (irori), dym uciekał do góry, a do tego istniały łaźnie publiczne (sento). W Korei tradycyjnie myto się bardzo rzadko, zwłaszcza zimą (zimna woda = ryzyko choroby), więc sadza i brud zostawały na skórze miesiącami.

3. Fotografia, która „czerniła” Azjatów
Wczesne płyty fotograficzne (kolodionowe i ortochromatyczne) nadmiernie cieniły twarze Azjatów. Do tego fotografowie (głównie Europejczycy) ustawiali ekspozycję pod jasne elementy kadru, nie było lamp błyskowych ani reflektorów, ciemne włosy „połykały” resztę światła a twarze chłopów były często niedoświetlone o 2–3 przysłony. Efekt? i tak już ciemna od słońca i sadzy twarz wychodziła na zdjęciu prawie czarna.
To, co więc widzimy na starych zdjęciach, to nie genetyka, tylko kumulacja ekstremalnej, wieloletniej opalenizny, wieloletniego „wędzenia” dymem i sadzą (zwłaszcza w Korei), brudu i minimalnej higieny zimą oraz technicznych ograniczeń wczesnej fotografii. Współczesny obraz „bladej Azjatki” czy „jasnego Azjaty” to w dużej mierze efekt kremów BB, parasolek przeciwsłonecznych, klimatyzacji i życia w mieście. Sto lat temu większość mieszkańców Japonii i Korei wyglądała zupełnie inaczej – po prostu jak chłopi, którzy całe życie spędzili w polu i w dymie. I właśnie to widzimy na tych starych fotografiach.














































