Korea Południowa

Sąsiedzkie savoir-vivre

Dziś rano, gdy zjeżdżałem windą w dół, na siódmym piętrze wszedł młody mężczyzna, który ni stąd, ni zowąd odezwał się słowami, „Ostatnim razem przytrzymałeś mi drzwi jak szedłem z pakunkami, pamiętasz?” Przypomniałem sobie dopiero po chwili, jak już nasze drogi się rozeszły. Już z dwa tygodnie minęły od tego czasu. Drzwi wejściowe do budynku zamykają się automatycznie, a przed przytrzaśnięciem mieszkańców chroni umieszczona w futrynie na wysokości kolana fotokomórka. Wychodząc z budynku przystawiam do niej stopę za każdym razem, gdy ktoś do niego się zbliża. Fakt, Koreańczycy tak nie postępują, nawet drzwi przytrzymują niemalże wyłącznie osobom im towarzyszącym, ale nie obcym, choć w większości przypadków dziękują mi za ten niewielki w końcu gest uprzejmości. Okazuje się jednak, że tak mała rzecz może niektórym zapaść nawet na dłużej w pamięci. Czy inni Polacy za granicą postępują inaczej? Wątpię.
Czytając jednak niektórą polską prasę, można dojść do wniosku, że Polacy to wyłącznie nieokrzesane gbury i warcholstwo. Na ekrany kin wszedł właśnie kolejny film Wojciecha Smarzewskiego ukazujący Polaków w krzywym zwierciadle. „Jeżdżę za granicę i widzę to polskie chamstwo”, słyszę czasami od niektórych rodaków. Nigdy oczywiście nie mają na myśli siebie samych, ani swoich znajomych. Im częściej media przedstawiają Polaków w niekorzystnym świetle, tym częściej niektórzy dostrzegają ten margines rodaków zachowujących się niewłaściwie (zjawisko zwane iluzją częstotliwości / Baader-Meinhof), lub też interpretują neutralne lub przypadkowe zachowania krajanów w taki sposób by uzyskać odpowiedź twierdzącą na stawianą przez te media tezę (efekt potwierdzenia).
W zeszłym już chyba roku nasz osiedlowy dostawca przesyłek pocztowych, starszy jegomość, zjeżdżał windą ze swoim wózkiem załadowanym paczkami. Wcisnął przycisk 11 piętra, po czym wysiadł z przesyłką. Przytrzymałem drzwi w oczekiwaniu na jego powrót. Podziękował, ukłonił się i po chwili z kolejną przesyłką wysiadł piętro niżej. Wcześniej poprosił, bym nie czekał, ale zignorowałem jego prośbę. Powrócił, ponownie podziękował i jeszcze raz poprosił bym jechał dalej sam. Odrzekłem, że się nie śpieszę i z przyjemnością zaczekam. Zatrzymaliśmy się na dwóch kolejnych piętrach zanim dobiliśmy do parteru. „W mojej całej karierze nie spotkałem się z taką sytuacją” dodał. Od tego czasu za każdym razem jak mnie widzi na ulicy już z daleka kłania się lub radośnie macha do mnie ręką. Od dziecka w domu byłem uczony tego (jak i wielu innych) gestu, czynili tak również nasi sąsiedzi, mieszkańcy innych domów w naszym mieście i zapewne we wszystkich innych polskich miastach. „Jacek, pomóż pani”, zachęcała mnie zawsze w ten sposób mama do prospołecznych zachowań. Wielu innych rodziców w Polsce czyniło podobnie. Nic szczególnego wydawałoby się. W Korei jednak ten niewielki gest znaczy wiele.

Dodaj komentarz