Ludzie na całym świecie zachwycają się japońską uprzejmością i gościnnością amerykańskiego Południa, jakby to była ta sama moneta, tylko z innej strony. Tymczasem to dwie zupełnie różne waluty. Jedna jest wybijana w mennicy konformizmu i wstydu. Druga – w kuźni chrześcijańskiej moralności i kultury honoru. Jedna służy temu, żeby system nie pękł. Druga – żeby nikt nie musiał wyciągać colta.

Lipiec zeszłego roku. Dwanaście godzin lotu z Seulu do Dallas-Fort Worth. W torbie transportowej leży moja Jessie. Mimo maty higienicznej przez cały lot nie chciała się załatwić ani razu. Kiedy koła samolotu dotknęły pasa, jej pęcherz był już w stanie najwyższego zagrożenia. Biegnę korytarzami, ustawiam się długiej w kolejce do odprawy paszportowej. Jestem już pierwszy do okienka, kiedy podchodzi młoda kobieta w kamizelce obsługi naziemnej. Po angielsku, ale z bardzo silnym wschodnim/rosyjskim akcentem mówi, że mam natychmiast przejść do kolejki obok, bo „za chwilę przyjadą osoby na wózkach inwalidzkich”. Odwracam się – wózki są jeszcze bardzo daleko, dobre siedemdziesiąt metrów. Proszę, żeby pozwoliła mi podejść, tłumaczę, że pies nie sikał przez kilkanaście godzin i zaraz będzie katastrofa. Odpowiada surowo: „To ja tutaj podejmuję decyzje”. Wtedy z głębi hali odzywa się głęboki teksański głos amerykańskiego oficera imigracyjnego, który najwyraźniej przysłuchiwał się całej wymianie: „Sir, come on over here.” Podchodzę. Trzydzieści sekund później pieczątka w paszporcie, Jessie wybiega na najbliższy trawnik. Witaj w Teksasie.
To był mój pierwszy, błyskawiczny kontakt z teksańską empatią i uprzejmością. Przez następne czterdzieści dni spędzonych w samym Teksasie przekonywałem się wielokrotnie, że Południowcy naprawdę są jednymi z najbardziej czarujących i uprzejmych ludzi na Ziemi.
Niemal dokładnie tak samo czarujący i uprzejmi potrafią być Japończycy, zwłaszcza ludzie starsi. I tu zaczyna się paradoks: dwa narody słynące z manier, które na pierwszy rzut oka wyglądają jak dwie wersje tej samej cnoty, a w rzeczywistości napędzane są przez dwa kompletnie różne systemy psychologiczne, moralne i społeczne.

Japonia – maniery jako system kontroli i zarządzania wstydem
W Japonii uprzejmość nie jest po prostu „byciem miłym”. Jest językiem społecznej harmonii (wa), ale ta harmonia nie oznacza łagodności ani dobroci. Oznacza brak zakłóceń systemu. Japońskie maniery są skrajnie sformalizowane – istnieje dokładny kąt ukłonu, właściwy moment, właściwa długość milczenia. Są rytualne – gest nie wyraża indywidualnego „ja”, lecz pełnioną rolę społeczną.
Są wyuczone od najwcześniejszego dzieciństwa tak jak gramatyka czy tabliczka mnożenia. I przede wszystkim są narzędziem unikania wstydu (haji), który w japońskiej hierarchii wartości jest znacznie gorszy niż grzech. Pod spodem leży konfucjańska hierarchia, głęboka współzależność (ja istnieję tylko jako funkcja grupy), system tatemae (zewnętrzna fasada) kontra honne (prawdziwe uczucia), oraz strach przed faux pas, które może zniszczyć reputację na zawsze. To czysty moralny behawioryzm: masz zachowywać się w określony sposób nie dlatego, że dążysz do dobra moralnego jako takiego, lecz dlatego, żeby nie zburzyć krajobrazu społecznego. Elegancja jest tu formą architektury, nie psychologii indywidualnej.
Kiedy Japończyk mówi „yoroshiku onegaishimasu”, bardzo często nie jest to wyraz osobistego ciepła. To po prostu jedna z czterdziestu siedmiu (albo i więcej) zasad społecznej gry, którą musi wypowiedzieć w tej konkretnej sytuacji. Nie ma tu miejsca na improwizację – improwizacja mogłaby zakłócić harmonię. W Japonii nie ma wewnętrznej gotowości do indywidualnej przemocy (przynajmniej nie w codziennym życiu), więc nie potrzebują aż tak intensywnych sygnałów „jestem nieszkodliwy”. Wystarczy, że nikt nie zaburzył wa.

Południe Stanów Zjednoczonych – maniery jako moralność chrześcijańska i kultura honoru
Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda podobnie: uśmiechy, „yes ma’am”, „no sir”, otwieranie drzwi, small talk nawet z nieznajomymi, natychmiastowa oferta pomocy. Ale fundament jest diametralnie inny. Popularne wyjaśnienie mówi o wiejskiej życzliwości. Clint Johnson w „The Politically Incorrect Guide to the South” pisze: „Jak tradycja życzliwości zakorzeniła się na Południu? Prawdopodobnie wywodzi się z czasów, gdy Południe było bardziej wiejskie. Rolnicy często polegali na sobie nawzajem, pożyczając narzędzia, pomagając w uprawie i zbiorach oraz przy hodowli zwierząt. Wszyscy, bez względu na rasę i klasę, znali się nawzajem, a nawet konkurenci zasługiwali na powitanie. Postępowanie wbrew zasadom było głupie i niegrzeczne.”
To wyjaśnienie jest urocze, ale niewystarczające. Współzależność wiejską mieli też rolnicy w Bawarii, w Polsce, w Japonii, w Toskanii. A jednak żaden bawarski czy podkarpacki chłop nie mówi „yes ma’am” z tym samym teksańskim uśmiechem.

Jim Bowie to wręcz ikoniczny przedstawiciel tej samej południowej, szkocko-irlandzkiej kultury pogranicza, tylko w jeszcze bardziej ekstremalnej wersji niż Crockett. Jim Bowie był wykuty z tego samego materiału kulturowego: ulsterscy Szkoci, Pogranicze, Południe, honor, przemoc i indywidualizm.
Prawdziwe źródło leży znacznie głębiej. Południe Stanów Zjednoczonych – zwłaszcza Teksas i cały pas Bible Belt – to klasyczna kultura honoru, ukształtowana przede wszystkim przez osadników szkocko-irlandzkich (Scots-Irish), którzy przybywali z pogranicza Szkocji i Irlandii, czyli z regionów pasterskich, a nie rolniczych. Pasterze żyją w świecie, w którym kradzież stada oznacza śmierć głodową całej rodziny. Tam reputacja i zdolność do odwetu są walutą życia.
Psycholog społeczny Ryan P. Brown w książce „Honor Bound: How a Cultural Ideal Has Shaped the American Psyche” pokazuje, że w kulturach honoru zniewaga jest traktowana jak atak fizyczny na całą tożsamość. Przemoc jest dopuszczalnym, a czasem koniecznym narzędziem obrony godności. Dlatego właśnie codzienna uprzejmość staje się mechanizmem rozbrajania i de-eskalacji.
Im większa potencjalna gotowość do przemocy (a Południe historycznie miało znacznie wyższe wskaźniki zabójstw z pobudek honorowych niż Północ USA), tym bardziej wyrafinowane rytuały zapobiegające jej wybuchowi. „Yes sir”, szeroki uśmiech, natychmiastowe „how can I help you?”, otwieranie drzwi, podkreślanie szacunku od pierwszej sekundy – to wszystko są sygnały wysyłane w eter: „Nie jestem zagrożeniem. Nie szukam zwady. Szanuję Cię, bracie.”

Richard Nisbett i Dov Cohen w klasyku „Culture of Honor” (1996) udowodnili to nawet fizjologicznie: po celowej zniewadze mężczyźni z Południa wykazywali znacznie wyższy wzrost kortyzolu i testosteronu niż mężczyźni z Północy. Paradoks jest piękny: im większa gotowość do przemocy w razie zniewagi, tym intensywniejsze codzienne sygnały „nie przyszliśmy tu się bić”.
Do tego dochodzi głęboko zakorzenione chrześcijaństwo protestanckie Bible Belt. Ale uwaga – to nie jest „miękkie” chrześcijaństwo skandynawskie czy holenderskie. To chrześcijaństwo wojowników. Szkocko-irlandzcy prezbiterianie i baptyści byli waleczni jak diabli – patrz bitwa o Alamo, patrz furia, z jaką Południe walczyło w wojnie secesyjnej. Ich wiara to nie była wiara pacyfistów. To była wiara, w której „błogosławieni cisi”… ale jak cię kto uderzy w drugi policzek, to już możesz mu oddać, bo honor Pana też trzeba bronić. Dlatego południowa uprzejmość jest ciepła, ale nie jest słaba. Jest ciepła, bo musi być – żeby nie eskalować – ale pod spodem jest stal.

Nawet autentyczność mają inną
W Japonii uprzejmość bardzo często jest czystym tatemae – oficjalną fasadą. Prawdziwe uczucia (honne) zostają głęboko schowane, w domu albo w głowie. Nikt nie oczekuje, że będą widoczne.
Na Południu jest odwrotnie: uprzejmość zwykle jest szczera i płynie prosto z serca. Kiedy Teksańczyk mówi „sir” albo „ma’am”, najczęściej naprawdę tak myśli i naprawdę szanuje rozmówcę – to nie jest recytacja z podręcznika, tylko wyraz osobistego przekonania.
Dwa systemy, dwa różne „dlaczego”
Japonia: „Nie rób nic, co mogłoby zakłócić harmonię systemu, nawet kosztem siebie.” Uprzejmość jako architektura społeczna. Chłodna, precyzyjna, kolektywna. Perfekcyjnie przycięty bonsai.
Południe USA: „Bądź uprzejmy, bo nie chcę cię zabić, a ty mnie, ale jak mnie znieważysz – to mogę.” Uprzejmość jako tarcza i miecz jednocześnie. Ciepła, osobista, indywidualna. Galopujący mustang z Biblią w sakwie.
W Japonii uprzejmość służy przetrwaniu grupy. Na Południu służy przetrwaniu jednostki w świecie, w którym każdy może mieć broń pod marynarką.
Japonia to perfekcyjnie wyuczony, chłodny, strukturalny porządek społeczny. Południe Stanów to uprzejmość płynąca z sumienia, nawyków moralnych i świadomości, że czasem ktoś może dostać kulkę – ale przynajmniej będzie wiedział dokładnie, za co.
I właśnie dlatego na lotnisku w Dallas-Fort Worth amerykański oficer imigracyjny nie chronił regulaminu. Chronił człowieka i psa, który zaraz miał zrobić kałużę wielkości jeziora Texoma. Welcome to Texas, y’all. Mind the manners – they might just save your life.

Bez Ulsteru nie ma Jacksona. Bez Jacksona nie ma współczesnej Ameryki.
Źródła i inspiracje:
- Ryan P. Brown. Honor Bound: How a Cultural Ideal Has Shaped the American Psyche, 2018
- Clint Johnson (2007). The Politically Incorrect Guide to the South (and Why It Will Rise Again), 2007
- Richard E. Nisbett, Dov Cohen. Culture Of Honor: The Psychology Of Violence In The South, 1996



















































