W końcu udało mi się złapać największego szerszenia na świecie – szerszenia azjatyckiego (Vespa mandarinia, Asian giant hornet), za co jednak jeden z nich odpłacił mi się bolesnym ugryzieniem. Każdego roku w Japonii od użądlenia tego agresywnego owada ginie od 30 do 50 osób, mniej w Korei. Osiągają długość ciała do 45 milimetrów, a ich żądło ponad 6 mm. Ich jad zawiera neurotoksynę zwaną mandarotoksyna, która w wysokich dawkach niszczy tkankę i atakuje układ nerwowy ofiary. Od dawna szykowałem się do napisania tego wątku, ale pragnąłem zilustrować go własnymi fotografiami i materiałem filmowym. Szerszenie można spotkać w lasach w pobliżu źródeł wody. Dziś rano na spacerze z psem natknąłem się na te dwie bestie walczące na leśnej ścieżce.
W pewnym momencie drapieżnik zirytowany moją obecnością odleciał, a ja podążając za nim wzrokiem odnalazłem ich gniazdo. Jak duże były to owady niech poświadczy to zdjęcie.
Wykonałem kilka fotografii i wróciłem do domu po jakiś pojemnik. Ponieważ są to owady bardzo niebezpieczne, uwiązałem psa w bezpiecznej odległości i samemu zbliżyłem się do gniazda. Nie byłem przygotowany na to spotkanie. Nie posiadam w domu siatki na motyle, ani plastikowych pudełek na owady. Zabrałem więc woreczek strunowy i postanowiłem co najmniej jednego szerszenia umieścić w środku. Udało się i to nawet dwa.
Popełniłem jednak błąd przy wypuszczaniu owadów i jeden z wyraźnie wściekłych szerszeni z ogromną prędkością złapał mnie w trakcie ucieczki. Wg. koreańskiego entomologa Choi Moon-bo używają one szczęk do ataku, żądła zaś do obrony. Całe szczęście. Ale ugryzienie i tak było bolesne. W Malezji zostałem pogryziony przez ogniste mrówki. Ich ugryzienie jakkolwiek bardzo bolesne, nie jest niebezpieczne i trwa tylko tak długo, jak długo szczęki mrówki zaciskają się na skórze. Użądlenie szerszenia azjatyckiego może być jednak odczuwane przez wiele dni. Wiem już, że ugryzienie co najmniej kilka godzin. Miejsce ugryzienia wciąż mnie piecze. Jak bardzo bolesne jest użądlenie? Udało mi się odszukać na YT film z odpowiednim nagraniem.
Omuraisu (omurice), czyli omlet z ryżem, to jedna z ulubionych potraw japońskich dzieci i jeden z przykładów yoshoku – dań japońskich inspirowanych zachodnią kuchnią. Dzieci lubią niespodzianki, a najciekawszą częścią podczas przyrządzania tej potrawy jest rozcięcie jej nożem po ułożeniu na talerzu. Pół żartem, pół serio, ale pewna fascynacja Japończyków tym daniem, które powstało w Tokio na przełomie XIX i XX wieku może mieć coś wspólnego z rytualnym samobójstwem seppuku (harakiri), które było legalne i stosowane jako kara śmierci niemalże do końca XIX wieku. Być może nie przypadkowo spożywa się je często z krwistym ketchupem 🙂
W okresie Edo (1603-1867) japońska policja celem uzyskania zeznań od osób podejrzanych o niektóre przestępstwa stosowała metody śledcze polegające na zadawaniu bólu fizycznego. Tortury były oficjalnie usankcjonowane przez siogunat Tokugawów, ale mogły być stosowane tylko w przypadku podejrzenia o przestępstwo zagrożone karą śmierci. Zaliczało się do nich morderstwo, podpalenie, rozbój i fałszowanie dokumentów. Nie mogły być dowolnie stosowane przez funkcjonariuszy, a do ich realizacji wymagana była zgoda odpowiednich władz.
Początkowo stosowano szeroki zakres tortur, m.in. z wykorzystaniem wody lub soli. Podejrzanych zamykano w przypominającym łaźnię pomieszczeniu w basenie z chłodną wodą sięgającą do pasa i bez możliwości odpoczynku lub snu. Tortura solna wymagała uszkodzenia skóry nożem, a następnie nacierania rany solą. Metoda suruga doi wa polegała znów na zawieszeniu podejrzanego w powietrzu ze związanymi rękoma i nogami, a następnie ułożeniu ciężaru na jego wygiętych plecach. Dodatkowo torturowany mógł otrzymywać razy biczem lub kijem.
Z czasem liczbę tortur ograniczono do czterech. Najpowszechniejszą była „zwykła” kara chłosty. Ishidaki polegało na ułożeniu kilku kamiennych płyt o wadze około 45 kg każda na udach klęczącego na specjalnej drewnianej płycie o ostrych krawędziach więźnia. Sięgający niekiedy ponad 400 kg ciężar hamował przepływ krwi i ranił golenie torturowanych. Kiedy więzień był bliski omdlenia zdejmowano kamienie, a rany opatrywał lekarz. Po odzyskaniu przez oskarżonego sił powracano do tortur. Po takich katuszach większość z nich nie była już więcej w stanie poruszać się sprawnie na nogach.
Tortury krewetkowe polegały na związaniu ciała liną tak, aby broda i kostki były w bliskim kontakcie ze sobą i powodowały silny ból. Dlaczego „krewetkowa”? Ciało wiązane było na kształt krewetki i stawało się przekrwione i czerwone jak ugotowany skorupiak. Ostatnia z nich, tortura wędkarska wiązała się z zawieszeniem nagiego więźnia na linie.
Przedwczoraj udało mi się po latach poszukiwań sfotografować kobietę z tradycyjnym nosidełkiem podaegi i dzieckiem na plecach, dziś rano zaś w banku kolejny niemalże wymarły koreański zwyczaj – pies z przefarbowanymi uszami i ogonem. I podobnie jak w przypadku podaegi, 20 lat temu był to widok w Seulu bardzo powszechny. Można się domyśleć, że pies jest najprawdopodobniej własnością babci młodego mężczyzny. Do farbowania ogona i uszów psów najczęściej stosowano róż, czerwień i fiolet.
Starsza pani w tradycyjnych różowych spodniach na naszym osiedlu (📷 JW)
Kolory przez stulecia odgrywały niebagatelną rolę w koreańskiej kulturze i społeczeństwie, do tego stopnia, że kolor odzieży był ściśle regulowany przez koreański rząd. Czerwony był zarezerwowany dla szat króla oraz strojów niektórych urzędników i wojowników. Kobiety na ogół nosiły dużo szat zielonych, niebieskich, białych i żółtych. Niebieski był używany przez klasę rządzącą i był zakazany dla mężczyzn z niższych klas. Ci zresztą ubierali się głównie na biało. Ubrania wysokich rangą dygnitarzy były zaś w kolorze różowym (📷).
Koreańscy dygnitarze w różowych kreacjach
W roku 1897 król Gojong pod naciskiem Japończyków proklamował Cesarstwo Koreańskie i jako cesarz Korei uzyskał prawo do noszenia żółtych, cesarskich szat.
W roku 1897 król Gojong został cesarzem Gwangmu
Podczas reformy ubioru w 1884 roku kolor różowy urzędników został zastąpiony przez czarny, do dziś jest najpopularniejszy kolor wśród Koreańczyków.
Latem w Seulu dominuje czerń i kolory pastelowe, zimą zaś Koreańczycy noszą niemalże wyłącznie czarną odzież (📷 JW)
Tego mężczyznę sfotografowałem na wsi podczas jakiegoś święta przed dwoma laty. Ucieszyła go moja prośba o fotografię. Do tradycyjnych spodni (baji) i koszuli (jeogori) noszą dziś mężczyźni współczesne półbuty.
Czerwiec 1951. Jedna z najsłynniejszych fotografii okresu wojny koreańskiej. Z bratem na plecach młoda Koreanka przechodzi w pobliżu unieruchomionego amerykańskiego czołgu M-26 „Pershing”.
Korea Południowa. Lata 50. XX wieku
Od co najmniej 10 lat „polowałem” na Koreankę niosącą na plecach dziecko w tradycyjnej chuście podaegi. Gdy po raz pierwszy wvroku 2002 przyjechałem do Korei nie byłem w stanie dostrzec ani jednego wózka dziecięcego. Wszystkie chyba niemowlaki były noszone w podaegi. Kobiety pytane o przyczyny tego stanu rzeczy nie bez dumy wyliczały, zapewne zgodnie z prawdą, liczne zalety tradycyjnych nosidełek: bliskość ciała matki, spokojniejsze dzieci itp.
Południowokoreańska reżyserka Pak Nam-ok z podaegi na planie filmowym
Nie minęło jednak 10-12 lat a podaegi zupełnie zniknęły. Nie zdążyłem nawet wykonać jednej fotografii. Do wczoraj. Młodą babcię z dzieckiem na plecach i zieloną papugą w ręce zobaczyłem na szczycie niewielkiego wzgórza w Seulu.
Piękna fotografia pola słoneczników o wschodzie słońca z Shinkansenem w tle. Mnie jednak najbardziej urzekły skupione na chwytaniu owadów dziewczynki w gustownych kapelusikach. W Seulu również sporo dzieci teraz w okresie wakacyjnym (ale często w krótkich chwilach odpoczynku pomiędzy zajęciami w akademiach hagwon, do których uczęszczają również latem) biega z siatkami i pudełkami na owady, choć bez kapeluszy i zbyt często wyręczają je w tym rodzice, zwłaszcza mamy. Kilka dni temu dwójka dzieci na naszym osiedlu, chłopiec i dziewczynka, w plastikowym pudełku przetrzymywała kilka pasikoników, w siatce zaś znajdował się piękny, duży okaz zielonej modliszki. Dzieci bały się wyciągnąć owada z siatki. Podszedłem i delikatnie przełożyłem go do pojemnika. Dzieci w Korei, które mają jakieś kłopoty, z czymś sobie nie radzą nie proszą przechodzących w pobliżu dorosłych o udzielenie im pomocy, jak robiło to moje pokolenie przed laty. Dorośli zaś z własnej inicjatywy nie pomagają obcym dzieciom. Kilka tygodni temu ściągałem z drzewa w parku plastikowy samolot dwójki chłopców. Fajnie było znów po wielu latach wspiąć się na drzewo. Chłopcy stali pod nim naradzając się jak odzyskać znajdującą się w koronie drzewa zabawkę, pomimo tego, że dostęp do niej był stosunkowo łatwy. Czy polskie dzieci również nie potrafią już wspinać się po drzewach?
Lipiec 2022. Ubrani w lekkie yukaty i sandały zori pracownice i pracownicy domu towarowego Mitsukoshi w tokijskiej dzielnicy Nihonbashi ćwiczą ukłony przed otwarciem sklepu.
Dom towarowy Wako
Wiele japońskich firm organizuje u siebie lub wysyła na szkolenia z etykiety i manier nowych pracowników. Na fot. świeży narybek domu towarowego Wako przechodzi szkolenie w zakresie „podstawowych umiejętności pracy”. Proszę zwrócić uwagę na trzymane z przodu ręce przez panie, oraz wzdłuż tułowia przez panów. Godzina 10 rano. Pierwsi klienci wchodzą do Mitsukoshi. Ukłony (ojigi) są częścią tradycyjnej japońskiej gościnności omotenashi, a wielu Japończyków odczuwa dumę z wyjątkowego, jak twierdzą sposobu w jaki traktuje się w ich kraju klientów i gości.
Dzisiaj sobota, czyli dzień, kiedy na naszym lokalnym targowisku sporo się dzieje. Nie wiem, czy w Polsce wciąż wysyła się dzieci po sprawunki, w Korei jednak zakupy są wyłączną domeną rodziców, zazwyczaj mam i babć, nie sposób więc dostrzec tutaj młodzieży i dzieci.
Hangwa (📷 JW)
Kilka słów o nieco skomplikowanym świecie koreańskich i japońskich słodyczy, ciast i słodkich wypieków. Japończycy dzielą słodycze na tradycyjne japońskie wagashi (wa – Japonia, kashi – słodycze) i zachodnie yogashi. Koreańczycy tradycyjne łakocie zwą hangwa (han – Korea), wypieki w stylu zachodnim zaś yanggwa. Zarówno wagashi jak i hangwa dodatkowo dzielą się na wiele kolejnych kategorii i niezliczoną ilość wyrobów, podczas gdy zachodnie wypieki to zazwyczaj po prostu „chleb” (pan w Japonii i ppang w Korei) lub „ciasto” (odpowiednio keki i keiku).
Hangwa (📷 JW)
Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widział tradycyjne i zachodnie słodycze sprzedawane razem w jednym sklepie lub na jednym straganie. Sprzedawcy i wytwórcy specjalizują się albo w hangwa, albo w yanggwa. Tradycyjne słodycze opierają się głównie na prostych, rodzimych i naturalnych składnikach, podczas gdy zachodnie mają szerszy zakres ingredientów. Zarówno wagashi jak i hangwa powszechnie uważa się za zdrowszą alternatywę dla zachodnich wyrobów cukierniczych, a pomimo tego rynek tradycyjnych słodyczy kurczy się każdego roku. Również moja żona zazwyczaj do dmu znosi yanggwa.
22 stycznia 1968 r. Schwytany tego dnia 27-letni północnokoreański żołnierz sił specjalnych Kim Shin-jo, członek grupy komando usiłującej zamordować prezydenta Park Chung-hee przesłuchiwany jest przez południowokoreańską policję w Seulu. Około północy z 17 na 18 stycznia 1968 roku 31 północnokoreańskich agentów Jednostki 124 przedostało się przez linię demarkacyjną do Korei Południowej. Przeczołgali się przez obszar graniczny będący pod kontrolą amerykańskiej 2. Dywizji Piechoty. Ich plan zakładał atak na Błękitny Dom (Cheongwadae) – siedzibę prezydenta Korei Południowej 21 stycznia o godzinie 20:00, zabicie prezydenta Parka, kradzież pojazdu i powrót na Północ.
Prezydent Park Chung-hee w towarzystwie córki i przyszłej prezydent Korei Południowej Park Geun-hye. Rok 1977.
Każdy z nich zaopatrzony był w ponad 20-kilogramowy plecak, w których znajdowały się m.in. południowokoreańskie mundury wojskowe, teleskopy, radia tranzystorowe, mapy, leki, wysokoenergetyczna żywność (m.in cukierki) i 300 naboi. Uzbrojeni zostali w radzieckiej produkcji pistolety maszynowe PPS, pistolety TT, 2 granaty przeciwpancerne i 10 granatów przeciwpiechotnych każdy oraz noże bojowe.
Pierwotnie północnokoreańskie komando liczyło 76 agentów, którzy oprócz Pałacu Prezydenckiego mieli na cel wziąć również ambasadę amerykańską, więzienie, siedzibę służb specjalnych i kwaterę główną armii. Wszyscy przeszli intensywne dwuletnie szkolenie, a przez ostatnie 2 tygodnie ćwiczyli atak na Błękitny Dom.
Bracia Wu udzielają wywiadu dla stacji telewizyjnejKTV
19 stycznia ok. godz. 14 czterej południowokoreańscy braciaWu z Beopwon-ri zapuścili się w las w poszukiwaniu drewna na opał, gdzie natknęli się na obóz jednostki 124. Początkowo żołnierze zamierzali całą czwórkę zlikwidować, jednakże nie chcieli pozostawiać martwych ciał na ziemi, a ponad 20-stopniowy mróz uniemożliwiał wykopanie dołów. Drogą radiową zwrócili się z pytaniem do przełożonych po drugiej stronie granicy. Odpowiedź przyszła natychmiast, ale nie udało im się jej rozszyfrować. Rozkaz brzmiał „Przerwać akcję. Wracajcie na Północ”. Rolnicy usłyszeli pogadankę na temat wyższości systemu komunistycznego nad kapitalistycznym, po czym pozwolono im odejść, przestrzegając ich jednak o czekającej ich zemście, jeśli zdecydują się poinformować władze o całym zdarzeniu. Decyzję o darowaniu im życia podjęto w demokratycznym (sic!) głosowaniu. Agenci byli również przekonani, że południowokoreańscy chłopi i robotnicy są klasą wyzyskiwaną i będą posłuszni ich rozkazom. Po zwolnieniu czwórki rolników zwinęli obóz i ruszyli w kierunku stolicy. Bracia Wu natychmiast udali się na posterunek policji.
Południowokoreańscy żołnierze w potyczce z północnokoreańskimi agentami
Niedługo później w rejon wskazany przez braci Wu zjechały trzy bataliony z południowokoreańskiej 25. Dywizji Piechoty bezskutecznie poszukując infiltratorów. Wojskowi spekulowali, że uciekinierzy nie mogli poruszać się w górach z prędkością większą niż 4 km/h i na tej podstawie wyznaczyli blokadę całej okolicy. W rzeczywistości agenci przebyli teren z prędkością 10 km/h i przebrani w południowokoreańskie mundury bez większych problemów w dwu- i trzyosobowych grupach dotarli do Seulu.
Błękitny Dom. W tle góra BugaksanObie góry dzieli odległość 8 kilometrów
Zagubieni w nocnych ciemnościach skręcili w niewłaściwym kierunku. W nocy 20 stycznia pojawili się w okolicach szczytu wysokiej na 836 metrów n.p.m. góry Bukhansan skąd mieli doskonały widok na centrum miasta i okolice Błękitnego Domu. Jednakże ich celem była znajdująca się zaraz za siedzibą prezydenta góra Bugaksan, wyczerpani musieli więc pokonać dłuższą drogę. To był ich drugi poważny błąd. Po krótkim odpoczynku w pobliżu buddyjskiej świątyni Seunggasa zaczęli schodzić z góry w kierunku Błękitnego Domu. Pierwszemu napotkanemu już na ulicach miasta patrolowi policji powiedzieli, że są agentami południowokoreańskiego kontrwywiadu. Wkrótce dotarli do strzeżonego przez dwóch funkcjonariuszy policji i znajdującego się nieco ponad kilometr od siedziby prezydenta Parka Tymczasowego Punktu Kontrolnego Jahamun. Zignorowali prośbę o okazanie dokumentów, przeszli przez punkt kontrolny i kontynuowali marsz w kierunku Błękitnego Domu. Policjanci wezwali posiłki.
Po drodze, już w pobliżu siedziby prez. Parka na grupę natknął się kierujący policyjnym jeepem komendant komisariatu policji w Jongno (dzielnica Seulu) Choi Gyu-sik (czyt. Cze Gjusik). Sięgnął po broń i zażądał okazania dokumentów. W tym momencie za blokującym ulicę samochodem komendanta Choi zatrzymały się dwa autobusy komunikacji miejskiej. Spanikowani północnokoreańscy agenci pomylili je z pojazdami przewożącymi oddziały wsparcia, wyciągnęli ukryte pod płaszczami pistolety maszynowe PPS i zaczęli strzelać w kierunku pojazdów. Trafiony trzema kulami Choi zginął na miejscu. Rzucili kilka granatów, po czym grupa rozpierzchła się. W wyniku eksplozji i ostrzału zginęło 7 cywilów.
KomendantChoi Gyu-sik
Rozpoczęły się intensywne poszukiwania agentów. Do 30 stycznia w potyczkach z południowokoreańską policją i wojskiem w okolicznych górach zastrzelono 28 z 31 członków Jednostki 124.
Zlikwidowani agenci północnokoreanscy
Śmierć poniosło również 26 Koreańczyków z Południa, w tym pułkownik Lee Igsu (pośmiertnie awansowany na generała brygady) oraz 4 żołnierzy amerykańskich. 52 osoby zostały ranne. Schwytano dwóch. Pierwszy, Kim Chun-sik zginął tego samego dnia rozerwany przez ekspolodujący na komisariacie policji granat. Kim wykonał coś w rodzaju pułapki przyczepiając do kamizelki zawleczkę granatu. Pocisk eksplodował podczas zdejmowania odzieży.
Miejsce potyczki żołnierzy południowokoreańskich z północnokoreańskim komandem. Ślady po kulach na skale oznaczone zostały białą farbą.
Kim Shin-jo ukrywał się w domu cywila i został schwytany przez oddział południowokoreańskich żołnierzy. Próbował popełnić samobójstwo, jednakże odbezpieczony granat zawiódł. On sam do dziś utrzymuje, że dobrowolnie poddał się ścigającej go grupie. Badania jego broni wykazały, że jej nie użył ani podczas potyczki niedaleko Białego Domu, ani później przeciwko żołnierzom grupy pościgowej. Zdecydował się na współpracę z południowokoreańską policją, za co głowami w Korei Północnej zapłacili jego ojciec, sześcioro rodzeństwa i krewni, o czym miał dowiedzieć się dopiero wiele lat później. W kwietniu 1969 r. został zwolniony z aresztu, ożenił się z lokalną dziewczyną, a wkrótce potem przyjął obywatelstwo południowokoreańskie. Ukończył baptystyczne seminarium duchowne i został pastorem.
Pastor Kim Shin-jo
Drugi z ocalałych straceńców, Pak Jae Gyong przedostał się do Korei Północnej, gdzie został okrzyknięty bohaterem. Jest wysokim rangą urzędnikiem wojskowym w stopniu generała.
Dwa malownicze japońskie miasteczka, które do dziś zachowały swój unikatowy, historyczny charakter. Pierwsze to miasteczko rybackie Ine na północ od Kioto. Charakterystyczne drewniane domy funaya stawiane były zaraz nad wodą, z ich dolną częścią służącą za garaż dla łodzi.
Tsumago-juku
Drugie, w pobliżu Nagoi, nazywa się Tsumago-juku i szczyci się doskonale zachowaną miejską zabudową machiya sprzed kilkuset lat. W ciągu dnia na głównej ulicy obowiązuje zakaz używania samochodów i nawet latarnie uliczne nawiązują stylem do okresu Edo (1603-1867).