Bardzo charakterystyczny dla japońskich miast sposób prowadzenia przewodów elektrycznych nad ziemią. Zwisające kable sprawiają wrażenie prowizorki, a za przyczynę tego najczęściej podaje się korzyści ekonomiczne – taniej je budować oraz odbudować po trzęsieniu ziemi, pomimo tego, że po wstrzasach, które nawiedziły Kobe w 1995 r. dzielnice z napowietrznymi liniami energetycznymi zostały bardziej zniszczone. Dodatkowo blokujące drogi przewrócone słupy utrudniały pojazdom ratowniczym szybkie dotarcie do ofiar. Najdziwniejszym jednak argumentem za utrzymaniem napowietrznych linii niskiego napięcia dla ich zwolenników jest możliwość umieszczania na słupach energetycznych map oraz tabliczek z adresami, co nie jest okazuje się bez znaczenia w japońskich miastach, gdzie tylko znikomej części ulic nadano nazwy.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, X (Twitterze) i Facebooku
Przez niezwykle popularną, ale przereklamowaną tokijską świątynię Sensoji w dzielnicy Asakusa przewija się każdego dnia tysiące głodnych wrażeń obcokrajowców, podczas gdy zaledwie jakieś półtora kilometra na północ od niej, 30 minut spacerkiem, znajduje się niezwykłe, ale zupełnie nieznane turystom miejsce – świątynia Jokanji wraz z niewielkim cmentarzem, na którym, w większości w latach 1855-1930, w masowych mogiłach (z kilkoma wyjątkami) złożono prochy 25 tysięcy kurtyzan.
Sayo została oskarżona przez zazdrosną żonę sklepikarza, który podkochiwał się w kurtyzanie, o podpalenie ich mienia, a w okresie Edo za to przestępstwo kara mogła być tylko jedna – spalenie
Wiele z nich zmarło w młodym wieku i w tragicznych okolicznościach – w wyniku chorób wenerycznych lub tyfusu, wyroków śmierci i samobójstw, w pożarach, w nalotach amerykańskich bombowców, w trzęsieniach ziemi lub zamordowane. Jeden z najciekawszych, ale i najtragiczniejszych epizodów w historii Japonii. Będę o nim opowiadał za kilka dni na YT.
Niezwykłej ponoć urody 22-letnia Wakamurasaki została zasztyletowana w 1903 roku przez zazdrosnego klienta zaledwie 5 dni przed ukończeniem kontraktu.
Spędziłem pośród grobów przedwczorajsze popołudnie i przez ten czas nie zawitał tam ani jeden turysta. Pojawiły się za to dwie grupy Japończyków. Wpierw dyskretnie pomaszerowałem za małżeństwem w średnim wieku i kiedy z kwiatami, wiaderkiem z wodą i kadzidełkami w rękach zatrzymali się przy jednej z mogił, spytałem, czy mógłbym z pewnej odległości przyglądać się ich ohaka mairi (odwiedzanie grobów, rola ta przypada zazwyczaj najstarszemu synowi w rodzinie). Nie wyrazili sprzeciwu, nie dostrzegłem również na ich twarzach oznak niezadowolenia.
Jokanji
W pewnym momencie kobieta wyciągnęła z torby puszkę piwa, z uśmiechem na twarzy skierowała ją w moim kierunku, otworzyła i połowę jej zawartości wylała na pomnik, a puszkę z resztą trunku ustawiła przy kwiatach. Zapytałem jeszcze kim była osoba, której grób odwiedzili, po czym nisko się ukłoniłem i odszedłem. Na kilku innych grobach również można dostrzec złożone w ofierze duchom zmarłych otwarte puszki piwa, wszystkie były jednak pełne. Jakiś czas później pojawiła się rodzina składająca się z małżeństwa, babci i dwóch dziewczynek. Każda z osób, począwszy od dzieci, a kończąc na babci, dwukrotnie wylała pełną chochlę wody na nagrobek, a następnie wszyscy wspólnie odmówili modlitwę. Również i tę rodzinę spytałem o ich związek ze zmarłą osobą. W jednym i drugim przypadku w grobowcach znajdowały się szczątki ich krewnych.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, X (Twitterze) i Facebooku
Kobieta wylała na kamień nagrobny część zawartości puszki z piwem, a następnie dwukrotnie to samo miejsce przemyła czystą wodą z wiaderka Rodzinne ohaka mairi
Tokio jest jednym z najbardziej niezwykłych miast świata. 14 milionów mieszkańców, ale spacer ulicami stolicy Japonii bardziej kojarzy się z przejściem przez wioskę, niż przez przeludnioną metropolię. Wystarczy na kilkaset, często zaledwie kilkadziesiąt metrów, oddalić się od ruchliwych i czasami hałaśliwych ulic wokół stacji metra, a znajdziemy się nagle w zupełnie innym, niemalże wyludnionym, bukolicznym świecie. Przechadzka ulicami Tokio należy do niezwykle przyjemnych doświadczeń, a to z tej przyczyny, że większość samochodów jest zaparkowana w garażach i na niewielkich parkingach. Jest tak spokojnie i cicho, że człowiek czuje się niemalże jak na prowincji. Japończycy nie mogą w dowolnym momencie udać się do salonu samochodowego, aby zakupić nowe auto. Wpierw muszą dowieść, że posiadają miejsce parkingowe, a zgoda wydawana jest przez policję. Samochodu zazwyczaj nie można również pozostawić na ulicy, co oznacza, że wielu właścicieli pojazdów korzysta z nich sporadycznie. Dzięki temu tokijskie ulice są przyjemne dla oka, schludne i bezpieczne.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, X (Twitterze) i Facebooku
9 sierpnia 1945 roku bomba atomowa zdewastowała Nagasaki, ale to Kioto, dawna stolica Japonii, miasto o ogromnym znaczeniu historycznym i kulturowym, z setkami buddyjskich i shintoistycznych świątyń, pawilonów i japońskich ogrodów, grobowców cesarzy i przepięknej tradycyjnej architektury znalazła się początkowo na liście celów do zniszczenia. Zaledwie kilka tygodni przed zdetonowaniem przez USA bomby „Fat Man” nad Nagasaki, to najbardziej katolickie z japońskich miast nie było brane przez wojskowych pod uwagę.
Pogoda Yasaka w Kioto
Amerykanie przyjęli, że celem ataku powinny być duże, gęsto zaludnione obszary miejskie o dużej wartości strategicznej. Na liście oprócz Kioto, które w pewnym momencie pojawiło się na jej czele, znalazły się m.in. Nagoja, Zatoka Tokijska, Yokohama i Hiroszima. Drewniana, łatwopalna architektura Kioto, wysoka gęstość zaludnienia, kilka kluczowych dla funkcjonowania japońskiej armii fabryk, otaczające tę dawną stolicę góry, które zwiększyłyby niszczącą siłę wybuchu czyniły to piękne, ale podatne na zniszczenie miasto doskonałym celem. Jednakże na początku czerwca 1945 r. amerykański sekretarz wojny Henry Stimson nakazał usunięcie Kioto z listy celów i w związku ze sprzeciwem ze strony wojskowych usilnie zabiegał o to u prezydenta Harry’ego Trumana.
Harry Truman i Henry Stimson
Stimson w latach 1927-1929 był gubernatorem Filipin i w tym czasie kilkukrotnie odwiedził Kioto podczas podróży do Kraju Wschodzącego Słońca, był więc świadomy jego historycznego i kulturowego znaczenia. Były gubernator odbył również wraz z małżonką podróż poślubną do „tysiącletniej stolicy” i był wielbicielem kultury japońskiej. Uważał również, że zbombardowanie tego niezwykle ważnego w japońskiej świadomości narodowej miasta pchnęłoby Japończyków w ramiona Sowietów. Decyzja, która okazała się zbawienna dla Kioto i jego mieszkańców, przyniosła zniszczenie i śmierć w Nagasaki.
Katedra Urakami w Nagasaki
Plutonowa bomba atomowa eksplodowała w katolickiej dzielnicy Urakami, zabijając natychmiast 30-40 tys. ludzi. Kolejne 10-30 tysięcy mieszkańców miasta zmarło wkrótce potem w wyniku poparzeń, choroby popromiennej oraz samobójstw. Z 12 tysięcy katolików mieszkających w 1945 r. w Nagasaki zginęło ponad 8 tysięcy. Według historyka nauki Alexa Wellersteina, który bada historię broni jądrowej, niemożliwe jest dziś ustalenie nazwiska osoby, która na wersji roboczej dokumentu odręcznie dopisała „i Nagasaki”.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, X (Twitterze) i Facebooku.
Wersją robocza rozkazu ataku bronią atomową na japońskie miasta
Tokio, ca. 1950. Uliczna prostytutka pan pan broni się przed doprowadzeniem do szpitala celem przeprowadzenia przymusowego badania na choroby weneryczne.
Zaraz po 2 wojnie światowej na ulicach Tokio, zwłaszcza w miejscach uczęszczanych przez alianckich żołnierzy, pojawiły się młode japońskie dziewczyny, z których wiele napłynęło do stolicy w poszukiwaniu lepszego życia w okaleczonej wojną Japonii. W roku 1947 na ulicach Tokio pracowało już około 30 tys. prostytutek, z kó†rych część szukała klientów głównie lub wyłącznie pośród alianckich, zwłaszcza amerykańskich, żołnierzy. W tym czasie nazywano je „kobietami nocy” (yoru no onna), „kobietami ciemności” (yami no onna), a w końcu dziewczynami pan pan (ang. pan pan girl, jap. pan pan garu) – prawdopodobnie od słowa „pan” (chleb), na który zarabiały oddając się amerykańskim. żołnierzom. Wraz z nimi jednakże pojawił się problem chorób wenerycznych, na które zaczęli chorować amerykańscy chłopcy. Władze postanowiły więc organizować łapanki na ulicach Tokio, a aresztowane dziewczyny były poddawane badaniom ginekologicznym w szpitalu Yoshiwara.
Dziewczyny pan pan przy bramie szpitala Yoshiwara
Łapanki te nazywano „polowaniem na pan pan” (pan pan kari). Niektóre z pan pan to przedwojenne kurtyzany. Inne uciekły z miasteczek i wsi w poszukiwaniu lepszego życia. Na pytanie dlaczego parają się najstarszym zawodem świata zazwyczaj odpowiadały wymijająco. Nie wypadało wspominać o życiu w skrajnej biedzie w chaotycznym okresie powojennym. Odgrywały rolę wolnych, szczęśliwych, bystrych dziewczyn cieszących się swobodą wyboru drogi życiowej i wolnością, większość z nich pragnęła jednak znaleźć stałego kochanka, najchętniej statecznego i hojnego amerykańskiego oficera i zostać jego onri-san (ang. only – jedyny, jap. san – pani). Typowy wizerunek pan pan to krzykliwe ubrania, ciemna szminka, trwała ondulacja włosów i papieros w ręce. Wg japońskich badaczy były prekursorkami amerykańskiej kultury konsumpcyjnej. Mówiły łamaną angielszczyzną, którą amerykańscy żołnierze w żartobliwy sposób nazwali Pan-glish.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, X (Twitterze) i Facebooku
Dziewczyny pan pan Pan pan garu w towarzystwie amerykańskich GI.
Świątynia Saihoji w Kioto. Jedno z ulubionych miejsc odpoczynku Steve’a Jobsa
Od ponad 1000 lat w kulturze Japonii istotne znaczenie ma ta niepozorna roślinka zazwyczaj ignorowana przez nas podczas spacerów w lasach i parkach. Mech, bo jemu poświęcam dzisiejszy wpis, przeniknął głęboko do codziennego życia Japończyków, jest przez nich kojarzony z estetycznym wyczuciem wabi-sabi (piękno w prostocie i niedoskonałości), pojawił się nawet w hymnie narodowym Japonii. Ta roślina jest w Japonii symbolem długowieczności, musiała więc znaleźć się w tekście hymnu odnoszącego się do cesarza, a co za tym idzie Japonii, jej mieszkańców i kultury. „Rządy cesarza niech trwają lat tysiące Aż ten żwir drobny mocą wieków W skałę się przemieni I mchem porośnie gęstym.” Mech w Japonii stanowi przeciwwagę dla kwiatów wiśni, których krótkie, kilkudniowe zaledwie życie, kojarzone jest ze śmiercią. Rozważając związek między mchem a kulturą japońską, wypada wspomnieć o bogactwie mchów w Japonii. Położona w azjatyckiej strefie monsunowej i obdarzona obfitymi opadami deszczu Japonia jest jednym z regionów najbardziej bogatych w mchy na świecie. Z ponad 20 tysięcy poznanych nam gatunków mchów, aż ok. 1800 rośnie na Wyspach Japońskich (ok. 700 w Polsce). W wielu krajach uznawany za chwast, w Japonii ceniony jest za piękno, odporność, a nawet cierpliwość (powolny wzrost) i co najdziwniejsze, w kolektywnej Japonii również za niezależność.
Świątynia Kasuga Taisha w Nara
W okresie Heian (794-1185) Japonia była zdominowana przez ekstrawagancką kulturę skoncentrowaną na szlachcie, a ludzie szczególnie cenili rośliny o pięknych kwiatach i jesiennych liściach, zwłaszczq wiśni, śliwy i klonu. Jednak w średniowieczu, pod wpływem filozofii zen i ceremonii parzenia herbaty, narodził się zmysł estetyczny japońskiej kultury „wabi-sabi”, która odnajdywała piękno w prostocie i spokoju, a nie w przepychu. Rośliną, która ucieleśniała to poczucie piękna, był mech. Mech, który rośnie spokojnie bez kwitnienia, a mimo to ma wyraźny, świeży kolor, idealnie wpisuje się w klimat wabi i sabi. W ten sposób znalazł się w centrum uwagi i stał się niezbędnym elementem krajobrazu japońskich ogrodów.
Saijoji lub Kokodera – Świątynia Mchu”
Najsłynniejszy japoński ogród mchu przy świątyni Saiho-ji w Kioto powstał przez przypadek. W XIV w. jego twórca zamiast roślinami ozdobił teren świątyni białym żwirem. W kolejnym stuleciu z powodu wojen i powodzi ogród został zaniedbany, a we władanie przejął go mech i taki już pozostało do dziś dnia. Mech jest uprawiany nie tylko w świątyniach. „Koke no sato” („Wieś Mchu”) to przydomek nadany maleńkiej wiosce Hiyomachi niedaleko Kanazawy. Wszyscy jej mieszkańcy uprawiają mech w przydomowych ogródkach, ale też dbają o dziki mech rosnący wokół w otaczającym ją lesie (zwanym Lasem Mądrości) i okolicznych świątyniach.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, X (Twitterze) i Facebooku.
Lądowanie i start na słynnym hongkońskim lotnisku Kai Tak było przez pilotów samolotów pasażerskich uważane za arcytrudne. Lądowanie od strony lądu wymagało 47° skrętu w prawo na niskiej wysokości 150 metrów lub niżej, przelotu między wieżowcami, kilkadziesiąt metrów nad budynkami mieszkalnymi i wg punktów orientacyjnych w terenie. Pomimo tego do dziś wielu mieszkańców miasta oraz cudzoziemców, którzy mieli okazję doświadczyć lądowania na Kai Tak, mile wspomina trzymający w napięciu moment zbliżania się samolotów do wieżowców. Wielu pasażerów lecących do Hongkongu tylko dla tego manewru wybierało siedzenia przy oknach po prawej stronie kabiny pasażerskiej. Dawały one najbardziej spektakularny widok. Nie mniej fascynująca była obserwacja nisko przelatujących nad budynkami samolotów z poziomu ulic miasta.
Drogę do pasa startowego blokowało wzgórze Lion Rock, stąd wynikała potrzeba nagłego skrętu podczas ładowania. Piloci Cathay Pacific z Hongkongu mieli sporo praktyki i doświadczenia w lądowaniu i starcie z Kai Tak. Dla pilotów zagranicznych linii lotniczych, zwłaszcza w warunkach silnego wiatru, deszczu lub niskiego pułapu chmur stanowiły wyzwanie. 6 lipca 1998 r. główny węzeł lotniczy miasta zamknął swoje podwoje, przenosząc usługi do nowego, większego i bardziej eleganckiego międzynarodowego lotniska w Chek Lap Kok. Kai Tak służył mieszkańcom Hongkongu przez 73 lata i był czymś w rodzaju symbolu miasta.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, X (Twitterze) i Facebooku
Czy męski zarost może mieć negatywny wpływ na młodych ludzi, a nawet stanowić zagrożenie dla porządku publicznego? Kiedy na początku 1972 roku hongkoński magazyn opublikował zdjęcie Bruce’a Lee z tygodniowym zarostem na twarzy, wielu mieszkańców Hongkongu nie kryło zaskoczenia. Hongkońskie media wyraziły z tego powodu niezadowolenie, a nawet zaniepokojenie: „Jego kwieciste koszule, wielobarwne spodnie, sportowe buty i sandały już zainspirowały wielu naśladowców, ale któż by się spodziewał, że ta świeżo upieczona, ledwie trzydziestoletnia supergwiazda zapuści brodę? W gruncie rzeczy broda Bruce’a z niczym nie kojarzy się tak bardzo jak z hipisami, którzy wywołali ostatnio tak wielkie zamieszanie w Ameryce” pisał dziennik „Radio and Television Daily”. (za: Matthew Polly, „Bruce Lee”) Zarzucano mu wichrzycielstwo i bezmyślne naśladowanie amerykańskiego stylu życia. Niechętnym okiem na jago rozwijającą się karierę na Zachodzie patrzyli jego były mistrz Ip Man, który nazwał swojego najsłynniejszego wychowanka „karierowiczem”, oraz znajomi ze szkoły Wing Chun. Jak było faktycznie? Bruce Lee po przymusowym wyjeździe do Ameryki w wieku 18 lat odkrył nagle, że może tam sobie pozwolić (jak wielu innych Azjatów przed nim i po nim), na większą spontaniczność i swobodę w angażowanie się w działania, które odzwierciedlają jego tłumioną w konfucjańskich społeczeństwach wyjątkową osobowość, jego wartości, przekonania i potrzeby.
Może dążyć do realizowania swojego potencjału i rozwijania talentu. Zrywa ze sztywnymi regułami tradycyjnych chińskich sztuk walki i tworzy własny styl walki, za co również później obrywa mu się w Hong Kongu. Zapuszcza brodę, zmienia fryzurę, ubiera się zgodnie z własnymi potrzebami. W Ameryce nikt nie zwraca na to uwagi, ale dla wielu Chińczyków zatracił swoją chińską tożsamość. Hongkong i chińska kultura go ukształtowały, ale jego talent mógł się w pełni rozwinąć i rozkwitnąć dopiero w połączeniu z zachodnimi ideałami. Bruce Lee zmarł w młodym wieku 32 lat równo 50 lat temu (20 lipca 1973 roku), ale po dziś dzień podejście Chińczyków z Hongkongu do życia i kariery ich największej gwiazdy show-biznesu jest zastanawiająco ambiwalentne. Wróble na dachu ćwierkają, że przyczyną, dla której włodarze tego miasta nigdy nie palili się do idei stworzenia muzeum Bruce’a Lee są jego niezupełnie chińskie korzenie. W żyłach mistrza sztuk walki płynęła chińska, brytyjska i żydowska krew.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, X (Twitterze) i Facebooku
Maria Teresa Nam Phuong – ostatnia cesarzowa Wietnamu, żona cesarza Bao Dai. Urodziła się w roku 1914 w bogatej katolickiej rodzinie. W wieku 12 lat zostaje wysłana do Francji, a do Wietnamu powraca po ukończeniu elitarnej, katolickiej szkoły średniej i wkrótce na przyjęciu zorganizowanym w miasteczku Dalat poznaje młodego cesarza Wietnamu, który na tron wstąpił w r. 1926 w wieku 13 lat.
Bao Dai, ca. 1928
Bao Dai jest zauroczony 18-letnią dziewczyną. Rodzina królewska oraz wietnamska prasa nie są jednak zachwycone wyborem 21-letniego władcy. Wykształcona we Francji, a w dodatku pobożna katoliczka nie bardzo pasuje do wyznającego buddyzm cesarza. Podsuwają mu pod nos inne kandydatki na żonę, ale cesarz zapatrzony w piękną Marię Teresę nie jest nimi zainteresowany (niemalże identyczna sytuacja będzie miała miejsce 24 lata później w Japonii, gdy przyszły cesarz Akihito zakocha się w wykształconej w katolickiej szkole dziewczynie z ludu).
Maria Teresa Nam Phuong, ca. 1933
Pragnie spędzić z nią resztę życia i już planuje ślub. Przyszła cesarzowa nie zgadza się zmienić wyznania i za pośrednictwem kurii prosi Watykan o zgodę na poślubienie niekatolika. Watykan wyraża zgodę, ale stawia warunek: dzieci muszą być wychowane w wierze katolickiej. Bao Dai nie przywiązywał szczególnej wagi do swojej wiary, idzie więc na rękę przyszłej żonie. Tak szybko i bez sprzeciwu? Pojawiły się wątpliwości, czy cesarz wywiąże się z obietnicy. Może zapragnął tylko przechytrzyć Watykan?
Ostatni ślub cesarski w Wietnamie
Z czasem okaże się, że Bao Dai dotrzymał danego słowa. Ostatni cesarski ślub w Wietnamie trwa cztery dni i 20 marca 1934 roku podczas buddyjskiej ceremonii para wstępuje w związek małżeński. W roku 1945 zawierucha komunistyczna wymusza na Bao Dai abdykację, a dwa lata później Maria Teresa wraz z dziećmi emigruje do Francji, gdzie umrze na atak serca w roku 1963 w wieku zaledwie 49 lat. W roku 1972 mieszkający od 1955 roku we Francji były cesarz Bao Dai staje na ślubnym kobiercu z katoliczką Monique Baudot, a 16 lat później przechodzi na katolicyzm.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, X (Twitterze) i Facebooku
Maria Teresa z piątką swoich dzieciBao Dai z żoną Monique Baudot
Słynna fotografia śmiejącego się Chińczyka z początku XX wieku od ponad 100 lat nie przestaje budzić emocji. Wykonana przez nieznanego autora, wraz z 142 innymi fotografiami została pozyskana przez niemieckiego antropologa i orientalistę Bertholda Laufera podczas jego wyprawy do Chin w latach 1901-1904. W czym tkwi problem? W owym czasie fotografia portretowa była traktowana z pełną powagą i ludzie rzadko uśmiechali się pozując do zdjęcia, a szeroki uśmiech z odsłoniętymi zębami nie pojawiał się jeszcze na fotografiach. Amerykańskie Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Yorku, które jest właścicielem fotografii „najszczęśliwszego Chińczyka”, odrzuca jednak zarzuty malkontentów, że jest ona fałszywa. Wszystkie 143 zdjęcia (można je obejrzeć na stronie internetowej muzeum) zostały razem zebrane przez niemieckiego antropologa i wysłane na Zachód.
„U fryzjera”. Jedna z fotografi Leufera Daimyo Shirazu Nariakira. Rok 1857
Poważna twarz samuraja na najstarszej zachowanej fotografii Japończyka (1857 r.) wynikała nie tylko ze zwyczajów panujących w owych czasach (samurajom nie wypadało okazywać słabości w miejscach publicznych), ale także ówczesnej techniki, która wymagała od fotografowanej osoby siedzenia lub stania przez kilka minut w bezruchu. Wg profesora Shigeki Iwai z Uniwersytetu Osakijskiego fotografia pojawiła się w Japonii pod koniec okresu Edo (dagerotypia w 1848 r.), ale uśmiech rozjaśnił pochmurne oblicza Japończyków na zdjęciach dopiero pod koniec okresu Meiji w roku 1911, kiedy to przedsiębiorca Motojino Makino postanowił wydawać magazyn NicoNico, w którym publikował fotografie roześmianych ludzi. Był to czas, kiedy z powodu wojny rosyjsko-japońskiej (1904-1905) i powojennej recesji ludzie nie mieli wiele powodów do radości. Szybki rozwój technologii fotograficznej na początku XX wieku oraz popularny magazyn NicoNico pomogły rozpowszechnić zwyczaj uśmiechania się Japończyków na zdjęciach.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, X (Twitterze) i Facebooku
Uśmiechnięta „nowoczesna dziewczyna” lub „moga”, ca. 1920 r.