Amerykanka chińskiego pochodzenia w krótkim wywiadzie ulicznym dla Erica Jenga, Amerykanina koreańskiego pochodzenia, tłumaczy, dlaczego unika randek z Azjatami. Randka z Japończykiem okazała się niewypałem, gdyż (jak rozumiem już podczas pierwszego spotkania) skrytykował ją za wybory życiowe oraz nieznajomość japońskich zasad dobrego zachowania przy stole. Co ciekawe wiele cudzoziemek w Japonii wskazuje na wrażliwość Japończyków na punkcie etykiety przy stole i krytyczne uwagi pod ich adresem, co niekoniecznie sprzyja budowaniu bliskich relacji. Badania wskazują, że azjatyccy mężczyźni w Stanach Zjednoczonych są najmniej popularną partią dla kobiet, spośród wszystkich grup rasowych.
Choć niektóre panie utrzymują, że Azjaci potrafią dbać o swoje rodziny, są romantyczni, dobrze wykształceni i pracowici, inne wskazują m.in.. na przestarzałe konfucjańskie, patriarchalne i paternalistyczne zasady, którymi kierują się w życiu i w relacjach mężczyźni z Azji Wschodniej (wg amerykańskiego psychologa Chul Woo Sona, aż 90% Amerykanów koreańskiego pochodzenia praktykuje lub przestrzega nauk konfucjańskich) oraz ich słabe kompetencje interpersonalne, rodzicielskie i społeczne (w niemałym stopniu efekt uboczny skupienia na nauce).
Jak więc dziewczynie poszła randka z Koreańczykiem? Mężczyzna bez pytania wybrał dla niej danie, a następnie przez cały posiłek mówił tylko o sobie. I w tym przypadku wyłania się pewien charakterystyczny wzorzec zachowań Koreańczyków. To, że Koreańczycy są zbytnio skupieni na sobie, a ich ulubionym tematem rozmów są oni sami oraz ich kraj w pełni potwierdzają relacje obcokrajowców w Korei. W ten sposób randkę z Koreańczykiem opisała w swojej książce Polka przez pewien czas mieszkająca w Korei Południowej.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube oraz X (d. Twitterze)
Materiał filmowy można obejrzeć na moim koncie na X.
Amerykanka chińskiego pochodzenia w tym krótkim wywiadzie ulicznym dla Erica Jenga, Amerykanina koreańskiego pochodzenia, tłumaczy, dlaczego unika randek z Azjatami. Randka z Japończykiem okazała się niewypałem, gdyż (jak rozumiem już podczas pierwszego spotkania) 1/7 pic.twitter.com/jbNYXyQCgW
Ramen jest nie tylko jednym z najpopularniejszych dań kuchni azjatyckich, ale od pewnego czasu także popularną walutą w amerykańskich więzieniach. Ze względu na spadek jakości i ilości jedzenia w amerykańskich więzieniach federalnych, od dawna cieszy się popytem wśród więźniów, ale dopiero po tym, jak wprowadzono ograniczenia dotyczące palenia papierosów, ta azjatycka potrawa stała się bardziej niezawodną walutą, w dodatku nie psuje się, jest pakowany w standardowych, trwałych opakowaniach, dostępny w więziennych kantynach i łatwo się nim handluje. Wielu więźniów spędza każdego dnia sporo czasu na siłowni, a dodatkowa porcja kalorii pomaga im dźwigać ciężary. Ramen jest też używany zamiast żetonów podczas gry w karty, można nim płacić za usługi (sprzątanie, pranie), odzież, produkty higieniczne i produkty spożywcze niedostępne w kantynach, takie jak przemycane z kuchni świeże owoce i warzywa.
Chinatown w Jokohamie
Dziś ramion jest kojarzony głównie z kuchnią japońską, ale najprawdopodobniej do Japonii został sprowadzony pod koniec XIX wieku przez chińskich imigrantów mieszkających w jokohamskiej Chinatown. Oferowany był w chińskich restauracjach oraz jako street food z ulicznych straganów. Pierwsza restauracja specjalizująca się w ramen została otwarta jednak przez Japończyka.
Pierwsza restauracja specjalizująca się w ramen w Japonii
W roku 1910 Kanichi Ozaki, urzędnik celny na emeryturze, zatrudnił kantońskich kucharzy i zaoferował „chiński makaron” (shina soba) mieszkańcom tokijskiej dzielnicy Asakusa. Restauracja działała do roku 1976. Do popularności ramen w Japonii przyczyniły się dwie wielkie tragedie – trzęsienie ziemi w Kanto i druga wojna światowa – oraz pomysłowość pewnego Japończyka tajwańskiego pochodzenia.
Tokio, 1 września 1923 roku
Do roku 1923 większość restauracji i straganów oferujących ramen było zlokalizowanych w Tokio. 1 września tego roku potężne wstrząsy zniszczyły stolicę kraju, a pozbawieni pracy szefowie kuchni rozpierzchli się po całym kraju dając początek lokalnym odmianom ramen. Po przegranej przez potomków samurajów 2 wojnie światowej Amerykanie, aby zaradzić niedoborom żywności zasypali Japonię tanią mąką pszenną, z której wyrabiano chleb i makaron sprzedawany nielegalnie na czarnym rynku. W roku 1958 Momofuku Ando stworzył recepturę „największego japońskiego wynalazku XX wieku”. Jego makaron błyskawiczny pomimo wysokiej ceny podbił serca Japończyków.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube oraz X (d. Twitterze)
Wojna wietnamska (1964–1975) była inna niż wszystkie poprzednie. Nie chodziło tylko o gęstą dżunglę, pułapki i ataki z zaskoczenia. To był konflikt kontrowersyjny, niepopularny w domu, gdzie żołnierze wracali nie jako bohaterowie, lecz często jako kozły ofiarne protestów. Efekt? PTSD na skalę, jakiej nie widziano po II wojnie światowej czy wojnie koreańskiej.
📷 Arthur Schatz
Zespół Stresu Pourazowego (PTSD) to zaburzenie psychiczne, które rozwija się po bardzo traumatycznych przeżyciach – takich jak narażenie na śmierć, ciężkie rany czy poważne zagrożenie życia.
Wojna wietnamska (1964–1975) była wyjątkowo brutalna. Walki toczyły się w gęstej dżungli, z partyzantami atakującymi z zaskoczenia, pułapkami i moralnymi dylematami związanymi z niejasnymi celami konfliktu.
Według ważnego badania National Vietnam Veterans Readjustment Study (NVVRS) z lat 80., około 15% weteranów, którzy walczyli bezpośrednio w Wietnamie, miało PTSD. W ciągu całego życia odsetek ten sięgał nawet 30% u mężczyzn. Późniejsze badania z lat 2012–2013 pokazały, że objawy nadal występują u około 11% mężczyzn i 7–9% kobiet – nawet po 40–50 latach.
Wojna wietnamska powodowała silniejsze objawy PTSD niż wcześniejsze konflikty, jak II wojna światowa czy wojna koreańska. Powody były różne: brak wsparcia społecznego po powrocie – weterani nie byli witani jak bohaterowie, lecz często spotykali się z obojętnością, wrogością czy protestami antywojennymi. Dodatkowo system rotacji sprawiał, że żołnierze wracali do domu samotnie po rocznej służbie, bez kolegów z pola walki. To utrudniało stopniowe radzenie sobie z traumą. Kontrowersyjny charakter wojny budził poczucie winy, wstydu i alienacji, co mocno przeszkadzało w powrocie do normalnego życia. Wielu weteranów zamykało się w sobie i unikało ludzi.
📷 Arthur Schatz
Psychiatra Jonathan Shay, który przez lata leczył weteranów w ramach VA (Administracja ds. Weteranów), w książkach takich jak Achilles in Vietnam i Odysseus in America porównywał ich przeżycia do traumy bohaterów Homera. Shay opisywał, jak zdrada ideałów przez dowództwo i moralne rany pogłębiały PTSD.
U jego pacjentów trauma objawiała się w codziennym życiu w dramatyczny sposób: • Jeden weteran od ponad 20 lat nie przespał dobrze ani jednej nocy – zawsze sprawdzał drzwi i okna, wstawał 5–15 razy, by obejść dom, pełen ciągłej czujności. • Wielu trzymało broń w każdym pokoju: pistolety, noże czy kije baseballowe – „na wszelki wypadek”, gdyby „Charlie” (żołnierz Wietkongu) lub „Dink” (pogardliwe określenie Wietnamczyka) zakradł się na posesję. • Przed zapaleniem jointa niektórzy odruchowo rozglądali się wokół – pamiętali, jak koledzy zasnęli po marihuanie w trawie i zostali zaskoczeni oraz brutalnie zabici. • Zapach smażonego mięsa przypominał palących się żywcem ludzi (np. od napalmu) – wielu nie mogło normalnie jeść. • W restauracjach siadali tyłem do ściany, twarzą do drzwi, w bezpiecznym kącie. • Przechodząc obok budynków, sprawdzali dachy w poszukiwaniu snajperów. • Twarze osób azjatyckiego pochodzenia budziły gniew, agresję lub flashbacki. • Przed wejściem do publicznej toalety sprawdzali każdą kabinę – z obawy przed zasadzką.
📷 Arthur Schatz
Te zachowania to klasyczne objawy PTSD: ciągła gotowość na zagrożenie (hiperczujność), unikanie miejsc przypominających wojnę, flashbacki i koszmary, a także gniew, izolacja czy problemy z nastrojem. Często dołączały depresja, uzależnienia (np. alkohol czy narkotyki jako sposób na ucieczkę) i inne choroby.
Nawet dziś, ponad 50 lat po wojnie, wielu weteranów nadal zmaga się z tymi problemami. Badania pokazują, że brak ciepłego powitania w kraju był nie mniej silnym czynnikiem ryzyka PTSD niż sama walka. Dzięki pracom Shaya i badaniom VA lepiej rozumiemy to zaburzenie – dziś kładzie się nacisk nie tylko na leczenie (terapia, leki), ale też na zapobieganie i wsparcie społeczne dla żołnierzy. Trauma wojenna nie kończy się wraz z ostatnim wystrzałem. Dla tysięcy weteranów Wietnamu trwa do dzisiaj, przypominając o ogromnej cenie, jaką płacą ci, którzy walczą w imieniu swojego kraju.
Źródła • Shay, Jonathan (1984). Achilles in Vietnam: Combat Trauma and the Undoing of Character • Shay, Jonathan (2002). Odysseus in America: Combat Trauma and the Trials of Homecoming
Paryski dziennik Le Petit Journal z 12 grudnia 1909 r. informował Paryżan, że tygrysy ludojady masowo atakują ludność w Joseon (historyczna nazwa Korei). Koreańscy badacze nie potrafią z całą pewnością stwierdzić kiedy tygrysy zniknęły z południowokoreańskich lasów i gór. Oficjalne zapisy ujawniają, że po raz ostatni tygrys na terenie dzisiejszej Korei Południowej został upolowany w r. 1922. Z materiałów Generalnego Gubernatorstwa Korei (rząd japoński w okupowanej Korei Joseon) wynika, że w latach 1910-1945 zastrzelono 97 tygrysów i 624 lamparty. Wg Koreańczyków było ich dwa razy więcej.
Polowanie na tygrysy w Korei
Te wielkie koty zamieszkiwały cały Półwysep Koreański jeszcze ok. 1900 r., a ostatni raz na Południu widziane były w 1942 r. Ponieważ świetnie radzą sobie w wodzie, spotykane były również na wyspach wokół całego półwyspu. Liczba tych ssaków na Półwyspie Koreańskim musiała być niemała, skoro wg zachowanych dokumentów w samym tylko 1734 r. 140 osób straciło życie w wyniku ich ataków, a w 1752 r. tygrysy były widziane nie tylko w stolicy kraju, Seulu (pomimo otaczających miasto murów), ale nawet na terenach królewskiego pałacu Gyeongbokgung.
Rok 1917. Japoński myśliwy Y. Yamamoto z dwoma upolowanymi tygrysami
Ponieważ tygrysy i lamparty wyrządzały wiele szkód na farmach, specjalny oddział zawodowych żołnierzy zajmował się polowaniem na nie. W roku 1485 liczył on 440 żołnierzy. Liczba tygrysów zaczęła spadać już w XVIII wieki z powodu zorganizowanych kampanii eksterminacyjnych zarządzonych przez rząd Joseon. Zapisy z tamtych czasów regularnie chwalą się dziesiątkami, a nawet setką tygrysów zabitych w trakcie jednego tylko polowania. Liderzy wiosek za zabicie tygrysa mogli liczyć na specjalne przywileje. Polowano na nie również dla cennej skóry.
Brytyjski myśliwy z ustrzelonym w Korei tygrysem
Słynny chiński pisarz Lu Xun (1881-1936), ojciec współczesnej literatury chińskiej, pisał, że kiedy spotkał Koreańczyka, zawsze mógł liczyć na jakąś ciekawą historię o tygrysach ludojadach. Korea jest krajem o wielu nazwach i przydomkach. Jedną z mniej znanych było „Hodam-guk” (Kraina Wielu Opowieści o Tygrysach). Te drapieżniki przerażały mieszkańców Joseon, ale opowieści o nich, jak dreszczowce współczesnych ludzi, również ich fascynowały. Okupacja japońska przypieczętowała ich los. Generalny Gubernator nakazał ludności cywilnej i wojsku nie szczędzić wysiłków w polowaniu na „szkodniki”, takie jak tygrysy, lamparty, rysie, wilki i dziki. Dziś w Korei o ich wyginięcie oskarża się głównie Japończyków.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube oraz X (d. Twitterze)
Lampion ishidoro na moment przed roztrzaskaniem się o murek (materiał video na X)
Niektóre sceny z wczorajszego trzęsienia ziemi w Japonii mogą przerazić, ale też fascynują swoją niezwykłością. Poszczególne elementy kamiennych lampionów ishidoro nie są niczym scalone, co wywołuje efekt tańca z drzewami. W sytuacjach zagrożenia ludzie przede wszystkim starają się szukać schronienia, ale też kontaktu z drugim człowiekiem. Może to zabrzmieć absurdalnie, ale katastrofy mają swoje pozytywne strony. Jesteśmy najbardziej społecznymi istotami na ziemi i od zawsze razem było nam łatwiej pokonywać przeszkody i niebezpieczeństwa.
Po pierwszym wstrząsie opanowana mama wyciągnęła rękę w kierunku dziecka, po czym pomogła mu ukryć się pod stolikiem (materiał video na X)
Każde zagrożenie niesie ze sobą niepewność, a wraz z nią odczuwamy potrzebę uzyskania dodatkowych informacji, które być może posiadają inni, co również nas zbliża do siebie. Co ciekawe, w takich chwilach zazwyczaj zapominamy, choćby na moment, o urazach, wzajemnych animozjach i niechęciach i potrafimy momentalnie łączyć zerwane czy naderwane więzi, aby wspólnymi siłami stawić czoła przeciwnościom i wspierać się chociażby emocjonalnie, ale także ratować innym ludziom życie z narażeniem życia własnego. Ogromną rolę zaczyna odgrywać tak ważny dla nas dotyk fizyczny, który daje poczucie bezpieczeństwa, opieki i bycia razem.
Mama tuli chłopca, tata dotykiem zapewnia mu komfort. Wspólnie przygladaja się kołyszącej bramie torii (materiał video na X)Grzbiet ogromnej ryby, czy ruchy tektoniczne ziemi?
W tradycji japońskiej za katastrofy naturalne odpowiadały nieobliczalne kami (bogowie, duchy) oraz mityczne stworzenia. Jeśli spojrzymy na te wypiętrzenia spowodowane wczoraj przez ruchy ziemi, one faktycznie mogą wydawać się być grzbietem ukrywającego się pod ziemią zwierzęcia – dla Japończyków był to potężny sum, którego ruchy ograniczał głaz złożony na nim przez kami piorunów Takemikazuchi. Czasami jednak niesforna ryba wykorzystuje momenty nieuwagi Takemikazuchi i zaczyna się wić wywołując ruchy ziemi.
Takemikazuchi unieruchamia wielkim głazem winnego trzęsień ziemi
Nagły kataklizm przełącza naszą percepcję na tryb zagrożenia / bezpieczeństwa ponad wszystko. Uniesione w górę brwi pozwalają szerzej otworzyć oczy, aby lepiej dostrzec potencjalne niebezpieczeństwo. Kręcimy głową, żeby zobaczyć i usłyszeć sygnały świadczące o zagrożeniu i jeśli jeszcze nie zareagowaliśmy, nasze ciała przyjmują pozycję gotowości do reakcji. Jesteśmy bardziej wrażliwi na dźwięki, gwałtowne ruchy, zapachy, zmiany w temperaturze powietrza i inne zachodzące w środowisku nas otaczającym.
Klienci robiący wczoraj zakupy w supermarkecie w Toyama spoglądają w tym samym kierunku skąd najprawdopodobniej dotarły do nich hałasy
W takich też sytuacjach w niektórych zwykłych ludziach budzą się uśpione talenty, np. przywódcze i opiekuńcze, jak chociażby u tej sprzedawczyni w supermarkecie, która służyła przerażonej klientce za jej osłonę, uszy i oczy.
Odważna i empatyczna pani z obslugi w japońskim supermarkecie. Uniesione brwii i głowa wskazują na szczególną czujność (materiał video na X)
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube oraz X (d. Twitterze)
Materiał filmowy można obejrzeć na moim koncie na X.
Niektóre sceny z wczorajszego trzęsienia ziemi w Japonii mogą przerazić, ale też fascynują swoją niezwykłością. Poszczególne elementy kamiennych lampionów ishidoro (📽) nie są niczym scalone, co wywołuje efekt tańca z drzewami. 1/11pic.twitter.com/ZgAGhemNX3
Od Homera po Clausewitza wojna była przede wszystkim sztuką widzenia i słyszenia. Wietnam obalił ten dogmat. W gęstwinie, gdzie oko widziało tylko zieleń, a ucho słyszało tylko własne serce – zwycięzcą często zostawał ten, kto lepiej… wąchał.
SP4 (specialista czwartej klasy) Carl Line z Clinton w stanie Illinois pali papierosa podczas przerwy w operacji w pobliżu Thu Duc w pobliżu Sajgonu. 27 lutego 1969 r. (Fot. Kent Potter)
W klasycznej piątce ludzkich zmysłów to wzrok i słuch od wieków decydują o życiu i śmierci na polu bitwy. W Wietnamie jednak, w wilgotnej, gęstej dżungli, gdzie widoczność często spadała do kilku metrów, a każdy szelest mógł być zarówno wiatrem, jak i miną-pułapką, do głosu doszedł trzeci, niedoceniany zwykle zmysł – węch.
Amerykanie szybko nauczyli się, że w dżungli pachnie się… wrogiem.
1. Zapach Wietnamu kontra zapach Ameryki
Wietnamczycy, zwłaszcza partyzanci Wietkongu i żołnierze Ludowej Armii Wietnamu Północnego, jadali to, co mieli pod ręką: ryż, suszone krewetki, ryby, zieleninę i wszechobecny sos rybny núóc mắm. Ten ostatni – produkowany z fermentowanych przez wiele miesięcy małych sardynek lub anchois – ma zapach, który dla Europejczyka czy Amerykanina jest co najmniej intensywny, a często po prostu odpychający: ostry, słony, jakby zgniłych ryb i amoniaku jednocześnie.
Dla żołnierzy US Army i Marines ten zapach stał się sygnaturą obecności człowieka w promieniu kilkudziesięciu metrów. Wielu weteranów wspominało po latach: „Czułeś núóc mắm – wiedziałeś, że Charlie (żołnierz wroga) jest blisko”.
Z drugiej strony Amerykanie też pachleli – tylko inaczej. Mydło, krem do golenia, a przede wszystkim środki odstraszające owady, dezodoranty i woda kolońska, które żołnierze dostawali w paczkach z domu. Dla Wietnamczyków, przyzwyczajonych do naturalnego zapachu ciała i dymu z ognisk, Amerykanin w dżungli pachniał… luksusowo i obco. Wielu byłych żołnierzy NVA i Wietkongu w wywiadach po wojnie otwarcie przyznawało: „Wiedzieliśmy, że idzie GI, bo śmierdział mydłem i kremem do golenia jak burżuazyjny salon w Sajgonie”.
Wietnam Południowy, 1968: Kapral Ron Yanchar z kompanii B, 1. batalionu, 1. pułku piechoty morskiej, 3. dywizji piechoty morskiej goli się przy wejściu do swojego bunkra. (Fot. Kim Ki Sam/Stars and Stripes)
2. „Smell test” na skałach i ścieżkach
W górzystym terenie środkowego i północnego Wietnamu patrolom zdarzało się wspinać po stromych, poroślanych mchem skałach i półkach. Żołnierze z wyjątkowo czułym węchem (tzw. „bloodhounds”) wypracowali prostą metodę: przechodząc, lekko pocierali dłonią skałę lub korzeń, a później przykładali rękę do nosa. Jeśli czuć było charakterystyczny rybi zapach núóc mắm albo pot wymieszany z wietnamskim tytoniem Thuốc lào – wiedzieli, że wróg był tu niedawno, czasem zaledwie kilka godzin wcześniej.
W gęstej, wietnamskiej dżungli często pierwszym sygnałem wskazującym na obecność wroga był zapach. 4 listopada 1968 r.: amerykańscy marines patrolują dżunglę
3. Papierosy, marihuana i opium
Obie strony paliły – i obie strony się tym zdradzały. Amerykanie mieli Marlboro, Lucky Strike i Salem, Wietnamczycy – miejscowe papierosy bez filtra. Zapach amerykańskiego tytoniu niósł się dalej niż wietnamski, bo był słodszy i bardziej aromatyczny.
Środki odstraszający owady żołnierze amerykańscy często nosili na hełmach.
4. Wojna o zapach – kto próbował się zamaskować
Amerykanie dość szybko zorientowali się w problemie i w wielu jednostkach wprowadzono niepisane zasady:
zakaz używania dezodorantu, wody po goleniu i perfumowanych mydeł,
zakaz prania mundurów detergentami o zapachu (zamiast tego prano w strumieniach albo w ogóle),
niektórzy smarowali się lokalnym błotem i liśćmi, żeby „pachnieć jak dżungla”.
Wietnamczycy z kolei podobno czasami polewali swoich ludzi amerykańskim mydłem (zdobytym na jeńcach albo w porzuconych bazach), żeby zmylić psy tropiące.
5. Dziedzictwo „wojny zapachów”
Do dziś wietnamscy weterani (zarówno z Północy, jak i dawni żołnierze ARVN z Południa) wspominają, że zapach był jednym z najbardziej niezawodnych sposobów wykrywania wroga w dżungli. Amerykanie z kolei – w książkach takich jak „Chickenhawk” Roberta Masona, czy „About Face” Davida H. Hackwortha – wielokrotnie podkreślają, że w Wietnamie nauczyli się, że nosowi także warto ufać.
Amerykański żołnierz w Wietnamie przygotowuje racje żywnościowe typu C (C-rations, Combat Rations).
Ceniona przez publiczność zaledwie 16-letnia gwiazda Opery Asakusa i Dziewczęcej Opery Asahi Hisako Ichijo zmarła nagle w trakcie występu w Kioto w listopadzie 1920 r. Od początku podejrzewano zatrucie ołowiem, który był dodawany do białego pudru oshiroi używanego do makijażu. Hydroksowęglan ołowiu, biała, nierozpuszczalna w wodzie substancja, nadawała bieli bardzo pożądany przez aktorki dziewczęcych oper (📷👇), aktorów Kabuki, gejsze, a w XVIII i XIX wieku kobiety wyższych sfer odcień, a w dodatku makijaż z jego dodatkiem nie kruszył się w wyniku ekspresji mimicznych i ruchów ciała i nie rozmazywał pod wpływem potu.
Shochiku Opera Company, 1951
Nakładano go nie tylko na twarz, ale również szyję i klatkę piersiową. Dziś uważa się, że był jedną z przyczyn wysokiej umieralności noworodków i niemowląt w rodzinach samurajów w okresie Edo (1603-1867), spożywały one bowiem mleko matek (lub nianiek) z oshiroi nakładanym przez kobiety na piersi, co przyczyniało się m.in.. do niestrawności, anemii, chorób mózgu i paraliżu. Wielu aktorów kabuki cierpiało na ołowicę i umierało w młodym wieku. Przed śmiercią w roku 1878 wieku zaledwie 33 lat Tanosuke Sawamura III (📷👇) uległ poważnemu wypadkowi i zmagał się z problemami psychicznymi.
Tanosuke Sawamura III
26 kwietnia 1887 roku niezwykle popularny aktor Fukusuke Nakamura IV ku przerażeniu zgromadzonych widzów upadł na scenę, dostał napadu drgawkowego, a gdy doszedł do siebie nie był w stanie wypowiedzieć swoich kwestii. Lekarz w szpitalu Japońskiego Czerwonego Krzyża, do którego aktora przewieziono zdiagnozował przewlekłą ołowicę spowodowaną używaniem białego pudru. Produkcja oshiroi na bazie ołowiu została zakazana dopiero w roku 1934 roku, ale ponieważ alternatywne produkty nie satysfakcjonowały aktorów, używali oni wciąż starych receptur aż do lat 50. XX wieku, kiedy to powstały wysokiej jakości bezołowiowe kosmetyki.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube oraz X (d. Twitterze).
Maiko (uczennica na gejszę) Fukusuko z podkładem oshiroi na twarzy. Ok. 1930.
Różnice anatomiczne oczu Europejczyków i mieszkańców Azji Wschodniej
W przednowoczesnej Japonii kanonem piękna były oczy wąskie i w kształcie migdałów, podczas gdy krągłe oczy białego człowieka kojarzyły się Japończykom ze zwierzętami. Mówiono, że Europejczycy mają oczy jak psy. Luis Frois, jezuicki zakonnik mieszkający w Japonii pod koniec XVI wieku napisał, że Japończycy uważali je za odrażające. Nie tylko zresztą ich wielkość i kształt przerażały Japończyków, ale również bardziej widoczna biel gałek ocznych Europejczyków. Japończycy chcąc nastraszyć dzieci szeroko otwierali powieki pokazując im białka swoich oczu. Wg antropologów to dopiero wpływ zachodniej kultury popularnej przyczynił się do zmiany ich nastawienia, a dziś wręcz pożądania przez nich większych oczu.
Ajnowie
Kolejnym problemem związanym z naszą anatomią było, i w jakimś stopniu jest w dalszym ciągu, obfite owłosienie męskich ciał Europejczyków. Przed przybyciem do Japonii brodatych Portugalczyków, to pogardzani przez Japończyków Ajnowie kojarzyli im się z dużą ilością włosów. Ten nasuwający im skojarzenie z podbijanym przez nich ludem szczegół naszej anatomii oraz „niecywilizowane” zwyczaje Europejczyków przyczyniły się do nazwania ich barbarzyńcami. Japończyków przerażały również piegi, które w japońskiej mitologii były atrybutem mściwych duchów kobiet. Postrzeganie piegów zmieniło się dopiero w latach 70 ubiegłego wieku, kiedy w japońskich domach zagościł familijny serial TV o sympatycznej Pippi Langstrump.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube oraz X (d. Twitterze)
Pippi Langstrump
Materiał filmowy można obejrzeć na moim koncie na X.
W przednowoczesnej Japonii kanonem piękna były oczy wąskie i w kształcie migdałów, podczas gdy krągłe oczy białego człowieka kojarzyły się Japończykom ze zwierzętami. Mówiono, że Europejczycy mają oczy jak psy. Luis Frois, jezuicki zakonnik mieszkający w Japonii pod koniec 1/6 pic.twitter.com/sqwslcCfhc
Akio Toyoda, szef Toyoty (L). Większy dystans personalny = większy dystans emocjonalny
Barier stojących na drodze do zawarcia bliższych relacji z Japończykami lub Koreańczykami, nawet jeśli akceptujemy różnice kulturowe, jest wiele, ale dwie największe z nich to (z naszej perspektywy) introwersja Azjatów oraz ich silne przywiązanie do hierarchii w społeczeństwie, która w znacznej mierze odpowiada zresztą za ich nieprzystępność. Czują się oni bezpiecznie, choć nie swobodnie w hierarchii,
Przełożony nie zawsze na ukłon odpowiada ukłonem. Może również sobie pozwolić na trzymanie rąk w kieszeniach spodni.
pomimo tego, że znacznie utrudnia im ona budowanie bliższych relacji między sobą. Dla mieszkańców Zachodu znów, taka sztywna hierarchia jest niczym system kierowania i dowodzenia w wojsku. Kilka tygodni temu Polka od kilku lat mieszkająca w Korei na swoim popularnym kanale YT podzieliła się ze swoimi widzami uwagą na temat trudności i przeszkód w zawieraniu znajomości z Koreańczykami i przyznała, że jej najbliższe przyjaciółki to inne Polki tutaj mieszkające, a rozmowy z Koreańczykami ją czasami stresują.
Akio Morida w firmowej windzie. Pracownicy stojący po lewej stronie prezesa Toyoty zerkają w kierunku szefa, ale on nie odwzajemnia ich spojrzenia. Charakterystyczny nerwowy lub wymuszony śmiech pracowników zajmujących niższą pozycję na drabinie firmowej w obecności przełożonego, zwłaszcza w reakcji na jego żarty i uwagi. Okazują w ten sposób uległość wobec zachowującego powagę szefa.
Ciekawe, gdyż wśród moich bliskich znajomych zdecydowanie przeważają Koreańczycy. W czym tkwi sekret? Taktyczne używanie języka angielskiego. Zarówno badania, jak i moje osobiste doświadczenia, wskazują, że Azjaci posługujący się językiem angielskim wykazują zmiany w postrzeganiu siebie oraz osobowości i zachowaniach: są mniej introwertyczni, przykładają znacznie mniejszą wagę do hierarchii, a nawet wykazują zmiany w obrębie komunikacji pozawerbalnej, np.. skracają dystans do rozmówcy. Jedną z tego przyczyn jest mniejsze ryzyko popełnienia nietaktu, co pozwala im czuć się swobodniej i otworzyć na relacje. Takie podejście nie jest jednak pozbawione wad, gdyż wymaga od naszego rozmówcy znajomości angielskiego, lub innego europejskiego języka, a czasami nawet, dla tych, zwłaszcza mężczyzn, którzy nie rozumieją zasad równości w relacjach, hierarchia ustępuje miejsca arogancji i bucie, ale warto.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, X (d. Twitterze)
Ugięte nogi, zaokrąglone ramiona, pochylona głowa, ręce osłaniają krocze, wychodzi z windy przodem do Moridy.Identycznie zachował się kolejny pracownik Toyoty złapany w sidła psikusa swojego prezesa. Mężczyźni w białych koszulach nerwowo się zaśmiali, podczas gdy twarz szefa nie zdradza emocji Jak równy z równym. Akio Toyoda w fabryce Toyoty w Stanach Zjednoczonych.
Materiał filmowy można obejrzeć na moim koncie na X.
Barier stojących na drodze do zawarcia bliższych relacji z Japończykami lub Koreańczykami, nawet jeśli akceptujemy różnice kulturowe, jest wiele, ale dwie największe nich to (z naszej (📽 Akio Toyoda, szef Toyoty. Większy dystans personalny = większy dystans emocjonalny) 1/9 pic.twitter.com/rzQOdVwvdk
— Dalekowschodnie Refleksje – Jacek Wachowiak (@dal_ref) November 30, 2023
Charakterystyczny letni mundur Królewskiej Policji Hongkongu, który był na wyposażeniu policjantów „Pachnącego Portu” od początku XX wieku do lat 70. W tamtym okresie policjantów nazywano luhky ī (zielone ubranie) w języku kantońskim, ze względu na kolor ich mundurów. Policja hongkońska została utworzona w roku 1844 i pierwotnie nie była policją królewską. Początkowo składała się wyłącznie z funkcjonariuszy policji brytyjskiej i oraz funkcjonariuszy przeniesionych do HK z innych kolonii brytyjskich. Nieznajomość lokalnego języka była jednak przyczyną trudności w komunikacji z mieszkańcami miasta, Brytyjczycy zaczęli więc rekrutować tubylców. Do roku 1940 większość policjantów była już pochodzenia chińskiego. Za rolę jaką luhky ī odegrali w tłumieniu pro-maoistowskich zamieszek w roku 1967 królowa Elżbieta przyznała im tytuł Policji Królewskiej, który obowiązywał do roku 1997, kiedy to Brytyjczycy utracili HK na rzecz Chin.
Dalekowschodnie Refleksje znajdziesz również na Patronite, YouTube, oraz X (d. Twitterze)
Lipiec 1973 r. Policjanci w bermudach pilnują porządku podczas uroczystości pogrzebowych Bruce’a Lee. Aktor ostatecznie spoczął na cmentarzu Lake View w Seattle.