Tramwaje Ding-Ding to jedno z moich absolutnie ulubionych doświadczeń w Hongkongu. Górny pokład daje głęboki relaks i poczucie beztroski, a jednocześnie wyjątkową perspektywę na żywą, nadbrzeżną część wyspy. To nie jest zwykła przejażdżka tramwajem – to medytacja w ruchu, kontemplacja w samym centrum miejskiego zgiełku.

Wysoko, ale nie dominująco
Na górnym pokładzie Ding-Ding siedzimy wysoko, ponad tłumem na chodnikach, ale bez poczucia dominacji czy wyższości. Tramwaj sunie powoli, w jaskrawym kontraście do pośpiechu Hongkongu. Ta powolność daje czas na dostrzeżenie detali: ruchów ludzi, ich interakcji, spojrzeń, gestów w codziennej pracy. Perspektywa z góry łamie zwykłą geometrię doświadczenia ulicy – patrzymy na przechodniów trochę z góry, jak z balkonu w teatrze na scenę poniżej.
To psychologicznie bezpieczna wyższość: bez rywalizacji, bez agresji. Przywraca poczucie bycia obserwatorem życia, a nie jego menedżerem czy uczestnikiem w ciągłym biegu. Hongkong wzmacnia ten efekt i to nie jest przypadek. Miasto jest pionowe, gęste, czasem przytłaczające neonami i wieżowcami. Tymczasem tramwaj – stary, drewniany, skrzypiący – sunie w tempie z XIX wieku. Ten konflikt epok działa jak balsam na psychikę: nowoczesność pędzi, a my pozwalamy sobie na powolność.

Porównanie z Dallas: dlaczego Hongkong wygrywa
Próbowałem podobnego doświadczenia w Dallas – na zabytkowym M-Line Trolley. To miła przejażdżka: wolny pojazd, sympatyczna kapsuła historii, sympatyczni motorniczy (jak większość Teksańczyków), nawet Jessie, mój pies, cieszyła się jazdą. Ale to nie to samo co Ding-Ding. Brakowało piętra wyżej, ale przede wszystkim brakowało życia na ulicach.
Ulice Dallas są spokojne, niskokontrastowe. Po jednym czy dwóch przejazdach znamy całą trasę, przewidujemy kolejne sceny. Nie ciągnie, by wracać po raz kolejny. W Hongkongu jest odwrotnie: trasy nie da się „poznać” na wylot. Z każdym przejazdem scenografia się zmienia – żywa, nieprzewidywalna, jak w ogromnym mrowisku. Wolę przejechać z punktu A do B Ding-Dingiem, nawet jeśli zajmie to dłużej niż metrem, gdyż ta uliczna scenografia nie jest zaprojektowana przez planistów czy scenografów. Wynika po prostu z konieczności życia – jest chaotyczna, niepowtarzalna, niewyczerpalna.

Miasto w działaniu, nie na pokaz
Ulice, po których jeździ Ding-Ding, pełne są ludzi przy pracy: dostawców, sklepikarzy, sprzątaczy, robotników, zakupowiczów, smakoszy polujących na kulinarne doznania w restauracjach dai pai dong. To miasto w trakcie działania – praca „wycieka” na ulicę, jest widoczna, cielesna, namacalna.
W Dallas praca jest schowana: zamknięta w klimatyzowanych biurowcach, oddzielona od ulicy. W Hongkongu można obserwować ją bezpośrednio – jak rzemieślnika w warsztacie czy japońskiego mistrza sushi przy kontuarze. To wciąga.

Obserwacyjny flow – rzadki i zdrowy stan
Dlaczego ta przejażdżka to nie tylko relaks, ale prawdziwy stan przepływu (flow)? Psychologia przepływu Mihály’ego Csíkszentmihályi’ego mówi o kilku warunkach, które Ding-Ding spełnia w idealny sposób:
- Jasna struktura – tramwaj jedzie ustalonym torem, a pasażer po prostu siedzi. Koniec zadań, zero decyzji.
- Brak konieczności kontroli – nie prowadzimy, nie optymalizujemy trasy, nie reagujemy na nic.
- Umiarkowana stymulacja – dużo się dzieje wokół, ale nic nie wymaga naszej reakcji czy interwencji.
- Zanurzenie uwagi – połączenie ruchu, wysokości, panoramy i mikro-scenek ulicznego życia utrzymuje uwagę miękką, ale ciągłą.
To flow obserwacyjny, nie wykonawczy – rzadki i wyjątkowo zdrowy dla psychiki w dzisiejszym świecie pełnym wymagań i wielozadaniowości.

Poczucie flow w Ding-Dingu nie kończy się wraz z ostatnią stacją – nie ma tu puenty ani wrażenia „odhaczonego” celu. Za każdym razem inne światło pada na ulice, inni ludzie wypełniają chodniki, inny jest rytm dnia roboczego miasta. Zawsze jest powód, by jechać znowu.
Dallas jest miłe, ale domknięte i kompletne. Hongkong jest z definicji niekompletny – nie chce być w pełni zrozumiany. Chce być jedynie obserwowany. W nieskończoność. W Hongkongu metro służy celom praktycznym. Na spokojniejszą chwilę zostaje Ding-Ding – górny pokład, otwarty widok i miasto płynące swobodnie. Prosta przyjemność, a jednak jedna z najgłębszych, jakie miasto potrafi podarować.

Źródła i inspiracje:
- Mihaly Csikszentmihalyi, Flow. Stan przepływu, Wyd. Feeria, 2023













