„Nie można studiować sztuki japońskiej, nie stając się zarazem bardziej wesołym i szczęśliwym” – pisał Vincent van Gogh do brata w 1888 roku. Te słowa nie dotyczyły realnej Japonii, której nigdy nie zobaczył, lecz jego własnej, wymarzonej wersji tego kraju: świata bez cynizmu, bez nadmiaru psychologii, gdzie życie i praca splatają się w harmonijną całość. Arles miało stać się materializacją tej wizji – „Japonią Europy”, gdzie ostre światło i rytm natury ukoją jego nadwrażliwą duszę. Japonia van Gogha była marzeniem, które pomagało mu trzymać się w ryzach pośród wewnętrznego zamętu. Gdy iluzja zaczęła pękać pod ciężarem relacji i choroby, raj przemienił się w najboleśniejsze załamanie jego życia.

Vincent van Gogh przybył do Arles w lutym 1888 roku, uciekając przed paryskim chaosem. Miasto na południu Francji miało stać się jego azylem – miejscem, gdzie ostre światło, czyste kolory i rytm prowincjonalnego życia pozwolą mu odnaleźć wewnętrzną równowagę. Oficjalnie mówił o „Japonii Europy”: o jasnej atmosferze i efektach kolorystycznych przypominających japońskie drzeworyty ukiyo-e, które kolekcjonował i podziwiał.
Ale głębsza prawda była bardziej osobista. Paryż go wyczerpał nie artystycznie, lecz psychicznie – tłumem, rywalizacją, intelektualnymi pozami i społecznym chaosem. Van Gogh, człowiek o ogromnej wrażliwości sensorycznej i niskiej tolerancji na bodźce zewnętrzne, szukał w Arles laboratorium prostoty: światło – kolor – praca – sen – praca. Brzmi to jak reguła benedyktyńska i nie jest to przypadek. Prostota miała być antidotum na wewnętrzny hałas.

Arles miało być również czymś więcej: projektem społecznym. Żółty Dom, który Van Gogh wynajął i urządził z taką starannością, nie był romantyczną legendą samotnego geniusza. To była wizja wspólnoty artystów – miejsca, gdzie malarze będą pracować ramię w ramię, w uczciwości i bez paryskiej gry statusowej. Vincent marzył o braterstwie, o wzajemnym wsparciu, o życiu wolnym od cynizmu i ironii. W tym kontekście zaprosił Paula Gauguina, którego podziwiał i którego obecność miała stać się fundamentem tej utopii.
Psychologicznie było to jednak skazane na porażkę. Van Gogh – osobowość afektywna, zależna, idealistyczna – traktował relację jak braterstwo. Gauguin – dominujący, chłodny, strategiczny – widział w niej raczej kontrakt finansowy (Theo wsparł finansowo wizję Vincenta dotyczącą utworzenia kolonii artystycznej w Arles i przekonał Gauguina, by przyłączył się do niej, obiecując pokrycie kosztów.). Różnice nie były tylko w temperamentach; były fundamentalne. Vincent nie dostrzegał tej asymetrii, co tylko pogłębiało napięcie. Gdy Gauguin przybył w październiku 1888 roku, kończył się mit kolonii artystów, a zaczynała brutalna psychologia dwóch niekompatybilnych światów.

Okres w Arles był hiperintensywny. W ciągu około 15 miesięcy (luty 1888 – maj 1889) Van Gogh stworzył blisko 200 obrazów olejnych, kilkaset rysunków i szkiców oraz dziesiątki listów, często pisanych nocą po całym dniu malowania. Tempo to było nienormalne: czasem obraz co 2–3 dni. Dla porównania, większość uznanych malarzy tworzy kilkanaście–kilkadziesiąt dzieł rocznie. To nie była zwykła pracowitość – to przymus twórczy, napędzany euforią światła Południa i desperacką potrzebą ukojenia.
A jednak kluczowym elementem tej intensywności była Japonia – nie realna, lecz wyobrażona. W listach do brata Thea z 1888 roku Van Gogh pisał: „Tutaj moja egzystencja będzie przypominać coraz bardziej egzystencję malarza japońskiego, który żyje jak skromny mieszczanin, ale wśród natury”. Albo: „nie można studiować sztuki japońskiej nie stając się zarazem bardziej wesołym i szczęśliwym”. Japonia Vincenta nie była krajem, którego nie znał osobiście. Była konstruktem projekcyjnym, zbudowanym na setkach drzeworytów ukiyo-e, reprodukcjach i opowieściach. W jego wyobraźni Japonia oznaczała brak paryskiej gry ego, jedność życia i pracy, prostotę rytuałów – świat bez nadmiaru psychologii.

Van Gogh nie szukał hedonistycznego szczęścia. Chciał ukojenia, stabilności, życia w harmonii z naturą, jakby sam był „kwiatem” – jak pisał o Japończykach: „czy to czego uczą nas ci prości Japończycy, którzy żyją wśród przyrody, jakby sami byli kwiatami”. Ta wizja była psychicznym balsamem, regulacyjną fantazją. Realna Japonia – z jej hierarchiami, konformizmem i emocjonalną dyscypliną – byłaby dla niego zabójcza. Ale jako iluzja działała i inspirowała.
Arles jako „Japonia Europy” było piękną, lecz niemożliwą iluzją. Ostre światło, czyste kolory, rytm natury – wszystko to miało zmienić wewnętrzny krajobraz Vincenta. To bardzo ludzka wiara: że zmiana środowiska uzdrowi duszę. Ale środowisko może jedynie złagodzić – nie zastąpi stabilnego układu nerwowego. Arles było jak ciepły klimat dla chorego na płuca: przynosiło ulgę, ale nie leczyło. Najgłębsza ironia tkwi w tym, że Van Gogh wierzył w prostotę jako szczęście, naturę jako równowagę, sztukę jako radość. Na chwilę to działało. Potem przyszły relacje, konflikty, głód, bezsenność, zawiedzione oczekiwania – rzeczy, których nie da się wyeliminować żadną estetyką.

Vincent był zachodnim mistykiem XIX wieku, z całą introspekcyjną nadwyżką i moralnym napięciem. Jego listy nie świadczą o naiwności, lecz o nadziei – uczciwej, pracowitej, pozbawionej cynizmu. Chciał świata, w którym życie i sens nie stoją w konflikcie. Znalazł świat, w którym trzeba wytrzymać jedno i drugie naraz.
Ta nadzieja miała korzenie głębsze, chrześcijańskie. W młodości Van Gogh był radykalnie wierzący, ewangeliczny, bezkompromisowy – bardziej „Kazanie na Górze” niż instytucja. Kościół odrzucił go jako kaznodzieję, uznając za zbyt fanatycznego. Gdy „porzucił Boga”, nie stracił wiary – przemieścił ją. Przypisał Japończykom cechy stanu przed Upadkiem: świat „dobry”, bez grzechu pierworodnego świadomości. Żyją „jak kwiaty” – bez potrzeby odkupienia.

Dlaczego to musiało się rozpaść? Bo Eden jest utracony. Łaska nie pochodzi z krajobrazu ani z pracy. Arles, które miało być niebem, stało się piekłem – miejscem załamania, samookaleczenia i hospitalizacji. Jeszcze w drodze do Arles pisał: „Od Taraskonu do Arles […] pejzaże w śniegu, z białymi szczytami na tle nieba równie świetlistego jak śnieg, były jak zimowe pejzaże malowane przez Japończyków.”Jechał do swojego Miasta na Wzgórzu, pełen nadziei. Zderzył się z rzeczywistością, po której spędził rok w placówce opiekuńczo-leczniczej w Saint-Remy.
Tragizm van Gogha w Arles to nie tylko choroba psychiczna czy konflikt z Gauguinem. To krach iluzji: próba ucieczki od zachodniej introspekcji w fantazję wschodniej prostoty. Japonia ukiyo-e była dla niego balsamem, inspiracją artystyczną i psychiczną kotwicą. Ale realne życie – z jego relacjami, cierpieniem i konfliktem sensu – nie dało się zredukować do płaskiej, harmonijnej kompozycji drzeworytu. Van Gogh chciał żyć jak „malarz japoński wśród natury”. Pozostał jednak mistykiem, który niósł zbyt ciężką nadzieję. I właśnie ta nadzieja – mimo wszystko – czyni jego historię tak poruszającą.

Źródła i inspiracje:
• Vincent van Gogh, Listy do brata, Wyd. Czytelnik, 1970.
• Steven Naifeh, Gregory White Smith, Van Gogh. Życie, Wyd. Świat Książki, 2022
• Sue Prideaux, Gauguin. Biografia dzikusa, Wyd. Świat książki, 2025
• In the Footsteps of Vincent van Gogh, seria The Great Courses (wykład prof. Jean-Pierre Isboutsa): https://www.thegreatcoursesplus.com/in-the-footsteps-of-vincent-van-gogh
• Muzeum Vincenta van Gogha w Amsterdamie: https://www.vangoghmuseum.nl/en/japanese-prints